Chloe to dość nietypowa nastolatka. Posiada dziewięć żyć i niezwykłe umiejętności jak na tak młodą osobę. Po wygranej walce z tajemniczym Łowcą na moście Golden Gate trafia do kryjówki starożytnej rasy kocich wojowników, w której już nic jej nie grozi. Ale czy aby na pewno? Kiedy wybucha wojna między członkami Stada i Bractwa Dziesiątego Ostrza, Chloe traci życie po raz drugi, ale jak się później okaże, niestety nie po raz ostatni…
Niepokorna i odważna panna King powraca na scenę. Jak to w życiu i powieściach bywa, nawet po ciężkiej walce nie można mieć chwili wytchnienia. Ciężar pochodzenia Chloe oraz wszelkie obowiązki i ograniczenia idące za tym, starają się przygnieść naszą bohaterkę, ale ona nie daje się tak łatwo złamać. Wciąż uważa, że zasady nałożone są na nią po to, aby je łamać, więc aż tak bardzo nie przejmuje się konsekwencjami. Tak, przez jej sylwetkę przebija się lekkomyślność, ale czytelnik może przymknąć na to oko w ferworze wydarzeń. Jednakże potraktowanie niektórych postaci nieco po macoszemu – okrojenie ich wątków i ogólnej charakterystyki – sprawia, że cała historia traci na swojej rozrywkowej wartości.
Przepełnia mnie uczucie wstydu. Ponownie. W sumie od września nic tylko się przejmuję, że nie mam czasu na za dużo czytania (bo jak już mam czas, to pojawia się dziki internet i jednak nie mam czasu) i nie zapełniam tego miejsca tekstami i nie daję mu tyle samo miłości co kiedyś. Jest to spowodowane tym, że nagle mam życie towarzyskie i dzielę weekendy między starych znajomych, nowych znajomych, rodzinę i naukę (hahahahaha, tak). Kolejną przyczyną jest także wyjazd do Hiszpanii, w trakcie którego niczego nie przeczytałam, a i wrześniowy (!) obóz chemiczny. Dodajmy, że jest listopad. W od początku roku przeczytałam może ze trzy powieści? Słownie: TRZY. To tak bardzo mnie przeraża, kiedyś przecież nabijałam po kilkanaście. Teraz jednak chwila przy lekturze to coś długo oczekiwanego. Nawet od laptopa się oduzależniłam, nie odpalam go przez cały tydzień roboczy i dopiero w weekend koczuję w internetach. Tak, to aż dziwne, ale przybyło mi jakiś książek. Większość z nich nadeszła w ciągu ostatniego tygodnia. W sumie osiem z nich, bo W drodze to mój nabytek własny. Zawsze chciałam przeczytać tę głośną książkę Kerouaca, a akurat zamawiałam sobie zbiór zadanek z matmy (forever maths), więc wykorzystałam okazję. Zaczęłam czytać w zeszłym tygodniu i aktualnie idzie mi całkiem dobrze - warto dodać, że to nie jest jedna z łatwiejszych lektur. Może do poniedziałku ją skończę (na weekend znowu wybywam).
Tęskniłam za odkrywaniem nowych piosenek, wykonawców. Nie miałam wystarczająco czasu by grzebać bez końca i końca na YouTube, jedynym źródłem było dla mnie radio EskaROCK, dzięki któremu wynalazłam parę ciekawych utworów. Jednakże ukojenie przyniósł pewien leniwy piątkowy wieczór, kiedy to mogłam rozleniwić się przed telewizorem i zatonąć w natłoku barw, dźwięków, postaci. Na spokojnie poskakałam po kanałach muzycznych, potem zasiadłam do internetów, pogrzebałam trochę i odnalazłam parę pięknych kawałków, którymi aż żal się nie podzielić.
Ta młoda wokalistka zaistniała dla mnie w momencie, gdy zaprezentowała swoje zdolności śpiewając słowa utworu Clarity stworzonego przez Zedda. Stał się on hitem imprez, dyskotek, rozgłośni z muzyką stricte rozrywkową. Dla mnie był jedną z piosenek tegorocznych wakacji, nieodmiennie kojarzącą się z beztroską i odpoczynkiem na plaży. Youth usłyszałam już wcześniej, ale dopiero niedawno mnie zainteresowało. Jest to kolejny twór w konwencji YOLO (ostatnio stało się to nadzwyczaj modne). Teledysk może i jakoś mnie nie zachwyca, ale sam utwór ma w sobie magię muzyki indie i jest na prawdę ciekawy. Będę śledzić dalsze poczynania Foxes, bo dziewczyna ma talent i może na prawdę tworzyć dobrą muzykę.
The Killers pokochałam dobrych parę lat temu, ale dopiero nie dawno wrócili do mnie jak bumerang i nie dają o sobie zapomnieć - sukcesywnie tworzę plan zdobycia wszystkich ich płyt w jak najkrótszym czasie. Nowy singiel zapowiada coś w stylu the best of - odstępuję trochę od nastroju ich poprzednich utworów, ale wciąż ma chwytliwą melodię. Głos wokalisty (jak zawsze w formie) nadaje piosence coś w stylu magicznego klimatu, przez co nie mogę po prostu przestać nucić Shot at the night! Dawno także nie widziałam tak dobrze zrobionego i na swój sposób wzruszającego teledysku. Las Vegas nocą wygląda na prawdę pięknie. Jechałabym.
Z nową płytą Birdy problem polega na tym, że nie wybija się za bardzo poziomem ponad debiutancką. Ma parę ładnych kawałków, to prawda. Z Light me up mój problem polegał na tym, że bardzo długo nie chciała wpaść mi w ucho. Przez jakiś czas katowałam ją jednak maniakalnie, bo zaczęła poprawiać mi humor. Coś przeszkadzało mi w zwrotkach, brakowało mi spójności z bardziej energicznym refrenem, ale teraz wszystko wydaje się być na miejscu. Na plus teledysk - interesująco zrealizowany. Nie będę pisać dłuższego tekstu o Fire within, bo po prostu nie ma o czym - krążek przeciętny, ze cztery utwory się wybijają, reszta jest bardzo do siebie podobna. Szkoda, oj, szkoda, po takim świetnym debiucie spodziewałam się czegoś lepszego.
Richard Mayhew, główny bohater, prowadzi życie podobne do każdego z nas
- pracuje w firmie, ma przyjaciół, a także piękną narzeczoną Jessikę, z którą
planuje wspólną przyszłość. Jednak pewnego dnia bohater, na skutek splotu
przypadków, zmuszony jest do wędrówki przez Londyn Pod. Poprzez tę „małą”
zmianę staje się niewidoczny dla normalnych ludzi. Nie mając zbyt wielkiego
wyboru, Richard postanawia towarzyszyć pewnej dziewczynie o imieniu Drzwi,
która jest ścigana przez okrutnych morderców: Pana Croup'a i Pana Vandemara.
Nigdziebądź to niesamowita historią drogi, w której bohaterowie,
kompletnie do siebie niepasujący, stają się zwartą kompanią. Nawet mając w
swoich szeregach Richarda ciepłe kluchy. Ten przydomek nadałam mu uświadamiając
sobie, jak bardzo te wszystkie wydarzenia go odmieniły. Nie zawsze przecież
spotyka się Szczuromówców, próbuje się kontaktować ze szczurami, poznaje
tajemniczą dziewczynę, która pojawiła się znikąd, traci swoje całe
dotychczasowe życie na rzecz brudnego Londynu Pod, gdzie nawet nie chciało się
trafić. To mały ułamek tego, co przydarzyło się Richardowi Mayhew odkąd poznał
Drzwi. Drzwi posiadała magiczny talent, uwaga, uwaga, otwierania drzwi! Zgadnijmy,
jak nazywał się jej ojciec…. Portyk! Imiona reszty familii możemy sobie
dotworzyć.
Jeśli chodzi o drugi dzień w Barcelonie, zacierałyśmy rączki na czas wolny, dużo czasu wolnego. W między czasie zaliczyliśmy Park Guell, cudowny park miejski z najdłuższą i najwygodniejszą ławką świata. Oczywiście autorstwa mistrza Gaudiego. Co jak co, ale po tym parku mogłabym chodzić godzinami... Minus był taki, że w pewnym momencie pojawiły się chmury i mgła, co w pewnym stopniu uniemożliwiało jakiekolwiek panoramy. Z pomocą przyszedł Palau Nacional na wzgórzu Montjuic, który został zbudowany na World Expo wiele lat temu (bez fundamentów). Wyszedł im tak dobrze, że aż żal było go zburzyć i teraz jest tam muzeum. Najpierw jednak na górę trzeba się wdrapać. Ale widok.. nieziemski! Na prawdę polecam poświęcić nogi!
To Costa Brava była celem mojej tajemniczej podróży sprzed dwóch tygodni. Plan był taki, żeby do Malgrat de Mar jechać przez Strasburg, na miejscu spędzić ok. pięć dni, wracając zahaczyć o Figueres i Zurych. Dodatkowo mieliśmy w planie jeden dzień w Barcelonie (coś w stylu: śladami Gaudiego), jeden w Gironie, wycieczka do Tossa de Mar i Blanes. W praktyce wyszło jak wyszło, wcześniejsze ustalenia zostały kompletnie zmodyfikowane i z uwagi na to, że w Barcelonie zwiedziliśmy za mało, Tossa de Mar i Blanes i Girona zostały upchnięte w jeden dzień, a do stolicy Katalonii ruszyliśmy jeszcze raz. Zdjęć mam od groma, dlatego też podzieliłam je na dwa dni, w kolejności zwiedzania. Na pierwszy ogień pójdzie Sagrada Familia, La Pedrera, troszkę La Rambli. Na poważniejsze zakupy wybrałyśmy się dnia drugiego - wtedy też wpakowałyśmy się do metra i ruszyłyśmy na Primark (nie chcę myśleć, ile tam wydałam...).
Miejscowy milioner Gatsby (Leonardo DiCaprio) po 5 latach spotyka swoją
dawną miłość Daisy (Carey Mulligan). Mężczyznę i kobietę łączył kiedyś romans,
jednak ich drogi rozeszły się z powodu różnić klasowych. Gatsby wyjechał w
poszukiwaniu bogactwa, a Daisy nie czekając na niego, wyszła za mąż za
majętnego Toma. Po latach dochodzi między nimi do spotkania. Dawni kochankowie
próbują na nowo wzbudzić uczucia do siebie.
Jak w tytule - najchętniej chodziłabym ciągle na koncerty. To jest jedyny moment, kiedy tłum, ścisk, hałas i masa oddechów wokół kompletnie mi nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie - dodają mi wtedy energii na cały tydzień a nawet i na dłużej. Poprawiają mi także humor. I budzą we mnie głód na więcej - po wyjściu z jednego koncertu chcę iść od razu na kolejny i kolejny. Najlepiej dzień później. Ewentualnie w następnym tygodniu / miesiącu.
Strasburg zaliczyliśmy tak przejazdem - autokar musiał odstać te dziewięć godzin, więc nie mieliśmy wyjścia, trzeba było trochę przekoczować. Zadziwiająco wypoczęta po nocnej podróży (pierwsza tak daleko autokarem w życiu) zaczęłam biegać uroczymi uliczkami tego miasta. Przewodniczka miała masę planów, ale jak to z planami bywa, ciężko je wszystkie zrealizować. Największym uznaniem cieszył się jak zawsze czas wolny - dobra okazja, by uszczuplić swój portfel z szybko topniejących zapasów euro - bo jak nie wydawać, skoro tyle ciekawych rzeczy dookoła?
Energiczne Supersoaker katowane w rozgłośniach radiowych dawało namiastkę
nowego albumu, jednakże ja wciąż przypominałam sobie ich bardziej melancholijne
Closer, Sex on fire czy też Pyro.
To piosenki, dzięki którym pokochałam wokal Caleba Followilla i towarzystwo
jego braci i kuzyna. Teraz poszli trochę w inną stronę. Nie pominęli pięknej
ballady Wait for me, którą wypuścili
jako drugi singiel, ani paru kawałków dających przysłowiowego kopa, ale w
niektórych momentach na płycie po prostu zajeżdża country rockiem.
Jak w tytule. Na troszkę mnie wywieje. Nie żeby już to się nie stało - poprzedni tydzień spędziłam na obozie chemicznym i wróciłam na dwa dni do domu. Coś czuję, że na najbliższym wyjeździe będę dużo zwiedzać i nabiorę energii na czytanie. Tzn. może mi wróci chęć na czytanie. Mogłabym naskrobać coś o nowej płycie Kings of Leon czy Arctic Monkeys, ale jakoś tak nie mam ochoty... :( Wybacz ziemniaczarnio, żem cię pustą uczyniła.
(Wpis sponsorowany przez mój portfel. Spowodowany tym, że aktualnie nie czytam niczego oprócz przewodnika po Tajlandii.)
O rosyjskim przebąkiwałam od jakiegoś czasu, ale byłam świadoma, że jestem zbyt leniwa, by sama się go systematycznie nauczyć. Próbowałam tak z chińskim, wtajemniczeni wiedzą, jak to się zakończyło. Na szczęście z pomocą przyszła nowa szkoła (pozdrawiam nową szkołę) i fakt, że wszystkie klasy mają jedną godzinkę w tygodniu. Wystarczająco, żeby w miarę ogarnąć umysłem podstawy.
My zaczęliśmy jak Bóg nakazał, od alfabetu. Mniej więcej pewnie orientujecie się, że cyrilica jest dziwna. Tzn. że litery, które w Polsce wzięlibyśmy za jedno, tam są czymś innym. Niezwykle to utrudnia pracę. I na drugich zajęciach, kiedy to na oczy zobaczyłam jeden z takich dziwnych okazów, zrozumiałam, że będzie zabawnie. Każdej lekcji rosyjskiego towarzyszy śmiech moich kompanów z klasy. Głównie przez odwrócone R. Albo przez Pi i Pi z jeszcze jedną pałeczką. Witamy na lekcji języka rosyjskiego!
Jestem leniem śmierdzącym i nie chce mi się skrobać pojedynczych tekstów o filmach, które niedawno widziałam. W sumie nie chce mi się pisać o niczym. To jest smutne. Może dwa planowane na najbliższy czas wyjazdy przyniosą trochę natchnienia i inspiracji...
Hazel ma szesnaście lat, a jednym z nieodłącznych elementów jej życia
jest aparat tlenowy o imieniu Philip. Odkąd trzy lata temu zachorowała na raka,
nie chodzi do szkoły, spędzając dni głównie na czytaniu i oglądaniu ,,America’s
Next Top Model”. Jednak gdy na spotkaniu grupy wsparcia dla chorej młodzieży
poznaje Augustusa, w jej życiu następuje zwrot o 180 stopni. Czeka ją podróż,
nieoczekiwana i wytęskniona zarazem, w poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze
pytania: czym są choroba i zdrowie, co znaczy życie i śmierć, jaki ślad człowiek
może po sobie zostawić na świecie.
Jakby twarz upakowana w czapkę z
daszkiem i jakieś dziwne pokrywki pokłuta małymi igiełkami wita z okładki.
Wygląda co najmniej niepokojąco. Intryguje. Mnie nie okładka zainteresowała, a
sama muzyka, którą usłyszałam w pewnej sieciówce sprzętowej na dziale pełnym
płyt. Krótko się wahałam. Dotąd nie pamiętam, która to była piosenka, chyba
tytułowe The Golden Age. Tak oto
poznałam Woodkida, francuza, który zawładnął moimi zmysłami i uczuciami.
W zeszłym miesiącu zrezygnowałam z wrzucania jakiegokolwiek stosu, bo mógłby się składać tylko z płyt. Jakoś tak wyszło. Biorąc pod uwagę te wszystkie wieże, które budowałam z książek w zeszłym roku, uznałam, że to trochę wstyd i z nadzieją, że w ciągu sierpnia kupię/ pożyczę coś jeszcze, przełożyłam publikowanie sterty. Oto mój karzełek!
Szesnastoletnia Finley Jayne nie ma nikogo i niczego za wyjątkiem pewnej rzeczy, która znajduje się w jej wnętrzu. Ciemna strona bohaterki sprawia, że jest ona zdolna zabić. W dodatku bardzo mocnym ciosem. Tylko jeden człowiek widzi magiczną aurę otaczającą dziewczynę. Powieść osadzona w XIX wiecznej Anglii, która przenosi czytelnika w świat pełen przygód.
Na początku Dziewczyna w stalowym gorsecie kojarzyła mi się z trylogią Diabelskie maszyny Cassandry Clare, ponieważ pojawia się grupka wojowników walczących po stronie Korony, a ponadto mamy podłe automatony i geniusza stojącego na ich czele. Do tego dziewczyna o dziwnej przypadłości, która nie wiadomo skąd się wzięła. Brzmi podobnie, nieprawdaż? Nowa powieść Kady Cross nie jest lepsza od tych autorstwa Cassie, choć usytuowana jest na podobnym poziomie i tylko pod względem paru rzeczy jest podobna do wyżej wspomnianej serii.
Być może pamiętacie moje zachwyty nad filmowym Intruzem. Teraz pomnóżcie to razy trzy. Wyjdzie Wam autorka Ziemniaczarni rozemocjonowana tak, że nie może spać. Nie cieszyłam się zbytnio na Miasto Kości. Znajome podsyłały mi zdjęcia z planu, różne informacje o obsadzie i takie tam, a ja to szczerze pisząc miałam w nosie. Nawet zaczynałam powątpiewać, czy do kina pójdę. W tym momencie należy bić brawo mojej zacnej soulmate, dzięki której zaczęłam się cieszyć na MK i razem wylądowałyśmy na seansie.
W ETAP-ie spędzili prawie rok. Przeżyli głód, zarazę, bezpardonową
walkę o władzę. Przetrwali. Jednak zapłacili za to wysoką cenę. Teraz, gdy
ratunek jest na wyciągnięcie ręki, znów można pozwolić sobie na słabość. Przejrzysta
bariera przyciąga jak magnes. Ludzie przestają pracować, z trudem budowana
społeczność rozpada się jak domek z kart… Radość jest jednak przedwczesna. Bariera
nie znika. Jeszcze kilka dni, a
najmłodsi mieszkańcy ETAP-u zaczną umierać z głodu na oczach bezsilnych
rodziców.
Oślepiający blask. Wszystko
nienaturalnie oświetlone. Trudno się do tego przyzwyczaić. Na początku było w
miarę spokojnie, choć złe przeczucia przyczaiły się w kącie. Sztorm, płynę
łódką do latarni na morzu. Mam znaleźć dziewczynę i dostarczyć ją
zleceniodawcy, a moje przewinienia zostaną zapomniane. Dobra. Da się zrobić.
Już po przekroczeniu progu wiem, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Wchodzę
na górę, zasiadam w dziwnym fotelu i . . . Nie wiem, gdzie jestem. Na pewno nie
tam, gdzie wsiadłem. Potrzebuję chwili, żeby moje oczy zaakceptowały jasność
docierającą ze wszystkich stron. (Och, jak dobrze, że przezornie zmniejszyłam
jasność w ustawieniach i teraz mój narząd wzroku nie krwawi!) Odbicie dziewczyny
wydaje się być łatwą robotą. Tylko że… Tylko że potem następują pewne
komplikacje. Ta praca jest za dziwna. Coś jest na rzeczy. Jestem z nią jakoś
związany. Tylko jak? Na imię mi Booker DeWitt, jestem głównym bohaterem BioShock: Infinite.
Piętnastoletni Kafka ucieka z domu przed klątwą ojca na daleką wyspę
Shikoku. Niezależnie od niego podąża tam autostopem pan Nakata, staruszek
analfabeta umiejący rozmawiać z kotami, oraz młody kierowca z końskim ogonem,
lubiący hawajskie koszule. Ojciec Kafki zostaje zamordowany i wszystkich trzech
poszukuje policja. Po spotkaniach z zakochaną w operach Pucciniego kotką Mimi,
Johnniem Walkerem i innymi fantastycznymi postaciami bohaterowie trafiają w końcu
do tajemniczej prywatnej biblioteki, w której czas się zatrzymał. Nocami odwiedza
ją duch młodziutkiej dziewczyny w niebieskiej sukience…
Czy mógłby mi ktoś łaskawie wytłumaczyć, dlaczego dopiero teraz poznałam czwartego giganta grunge'u z Seattle? Z niewiadomych przyczyn kojarzyli mi się z Alice Cooper (nadal nie wiem dlaczego...) i ogólnie nie miałam ochoty ich słuchać. Nawet biorąc pod uwagę to, że singiel z ich nowej płyty wpadł mi w ucho, nie zapoznałam się z nimi bliżej. Głupi mózgu, dlaczego, dlaczego robisz mi coś takiego?! Z pomocą przyszły wakacje i VH1, gdzie co mniej więcej trzy teledyski pojawia się przerywnik w postaci zbitku paru hitów. Wśród nich, taram taram, Would?. A przynajmniej fragment refrenu, który bardzo mi się spodobał. Spisałam wyłapany tekst i jazda na YouTube.
Jak to ja mam w zwyczaju, wylądowałam potem na herbatce u cioci Wikipedii poznając historię zespołu. Były frontman, Layne Staley, przedwcześnie umarł (śmiercią tragiczną, bo przez narkotyki). Kolejny człowiek z niesamowitym talentem, który nie wytrzymał. Szkoda. Dlatego też inaczej spojrzałam na ich nowe wydawnictwo z rzucającą się w oczy czerwoną okładką. Trzy albumy AiC dopisałam sobie do listy must buy, bo po tym, jak zakochałam się w Nutshell i dopisałam ten utwór do mojego pocztu najlepszych z najlepszych, nie mogę odejść nie poznając ich bliżej.
*We chase misprinted lies
We face the path of time
And yet I fight
And yet I fight
This battle all alone
No one to cry to
No place to call home
*My gift of self is raped
My privacy is raked
And yet I find
And yet I find
Repeating in my head
If I can't be my own
I'd feel better dead
Muszę jeszcze dodać, że dzięki wyżej wspomnianym utworom i głosowi Layne'a zespół ląduje na drugim miejscu mojego prywatnego rankingu grungowego, zaraz po Pearl Jam, zrównując się z Nirvaną. Tylko dwie piosenki wystarczyły, żeby stało się coś takiego...
DAUGHTER
Tym razem podziękowania należą się MTVrocks. Leniwie spędzam sobie dzień skacząc po kanałach muzycznych, aż tu nagle... Florence opublikowała nową piosenkę?! Nie... Florence wystąpiła razem z the XX?! Pojawia się pasek z wykonawcą, w napięciu szukam tego imienia, a tutaj niespodzianka, to indie rockowy zespół Daughter. Moja przygoda z nimi zaczęła się wczoraj i to od piosenki Youth, która tak na marginesie ma piękny tekst. W czeluściach internetu znalazłam jeszcze jeden ładny utwór - Still. Niedawno wydali płytę. Już wiem, przez co niedługo zbankrutuję...
Barry nie żyje. Ta niespodziewana śmierć pogrąża Pagford w chaosie. Na jaw
wychodzą tajemnice mieszkańców. Urocze miasteczko z brukowanym rynkiem i
wiekowym opactwem już nigdy nie będzie takie jak dotąd. Wybucha wojna bogatych
z biednymi, nastolatków z rodzicami, wojna żon z mężami i nauczycieli z
uczniami. Kto przejmie władzę po Barrym? Jak daleko się posunie w tym zaciekłym
konflikcie?
Kto by pomyślał, że J.K. Rowling
po siedmiu tomach perypetii Harry’ego i jego zgrai znajomych postanowi
kompletnie odciąć się od zjawisk nadprzyrodzonych i opisać nam reakcje i
zachowania ludności miasteczka spowodowane śmiercią jednego z nich. I jeżeli
ktoś spodziewał się, że przez Trafny
wybór przejdzie sobie spacerkiem, to grubo się mylił. Ta książka jest jak
rollercoaster, dosłownie! Na początku łatwo się pogubić i zorientować kto jest
kim – nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę fakt, na ilu bohaterów Pagford (i
Fields…) położyła nacisk autorka.
Ponownie młody Brytyjczyk podbił
moje serce swoją muzyką. Tym razem nie jest on rudym gitarzystą, a pianistą z
potarganą blond czupryną. Toma Odella poznałam z opóźnieniem, bo w październiku
wydał EP’kę, a już w styczniu zawitał w BBC Radio 1 Live Lounge (robił wtedy
cover I knew you were trouble,
zdecydowanie lepszy od oryginału). Na
EP’ce Songs from Another Love, tak
jak już widać w tytule, znalazł się jego najpopularniejszy i IMHO najlepszy
utwór, a do mnie dotarł dopiero teraz. Jednakże nie ma tego złego, co na dobre
nie wyszło, jego płyta Long Way Down
już była na rynku, toteż bez wahania mogłam ją nabyć i zasłuchiwać się dniami…
nocami…
Kiedy wylatujesz z pracy, windykator zajmuje ci samochód, a matka
zabawia się w swatkę, jesteś gotowa desperacko chwycić się absolutnie każdego
zajęcia. Nawet jeśli oznacza to, że zamiast wklepywania danych do arkuszy
kalkulacyjnych będziesz łapać bandziorów. Gorzej, jeśli jednym z nich jest
facet, który wykorzystał cię na podłodze cukierni. A konkretnie, to za ladą z
eklerkami. No, ale to było dawno temu. Naprawdę, nic osobistego.
Na początku myślałam, że Strange world to zwiastun nadchodzącej
płyty HIM. Byłam pełna entuzjazmu. Potem zrozumiałam jednak, że to Tears on tape dawało przedsmak
najnowszej płyty formacji. Wtedy uśmiech zjechał mi z twarzy zastąpiony przez
wyraz niepewności. Co teraz będzie? W jaką stronę poszło HIM? Argh, tyle
niespełnionych nadziei! Ta płyta kompletnie mnie zgasiła! Dodatkowo słuchałam
jej wtedy, kiedy wałkowałam po raz kolejny świetny Halycon czy Paramore, a HIM
wypadali (pomimo że to inny rodzaj muzyki) blado…
Wilk Omega jest jak szaman wśród Indian, znajduje się poza wszelkimi
układami i zależnościami. Musieli nauczyć ją spuszczać wzrok. Uległe wilki
robią to instynktownie. W górach ginąr turyści, a wszystko wskazuje na
zdziczałego wilka samotnika. Anna Latham nie wierzy w istnienie wilkołaków. Do
czasu. Pewnej nocy zostaje brutalnie zaatakowana i staje się… jednym z nich –
niewolnicą w stadzie dominujących samców. Uczy się pokory i nieufności. Wtedy w
jej życiu zjawia się Charles Cornick, egzekutor i syn przywódcy wilkołaków
Ameryki Północnej. Tym samym Anna zostaje wplątana w sytuację, która
zdecydowanie ją przerasta.
Będąc oczarowaną serią o Mercy
Thompson, byłam ciekawa, kiedy następna część zawita do polskich księgarni.
Niestety na razie się tego nie doczekałam, lecz w ramach rekompensaty
wydawnictwo Fabryka Słów wydało pierwszy tom innej serii Patrici Briggs, także
osadzonej w tym samym uniwersum. Jednakże nie ma tam tak dużo innych istot jak
w okolicach miejsca zamieszkania Mercy. W Wilczym
tropie autorka skupiła się na wilkołakach, gdyż z głównej bohaterki
takowego uczyniła.
Absolwent college'u, Benjamin Braddock (Dustin Hoffman), nie ma pomysłu
na dalsze życie. Jego wkroczenie w dorosłość doskonale wykorzystuje jego
sąsiadka, pani Robinson (Anne Bancroft). Romans ze starszą kobietą nie jest dla
Bena szczytem marzeń i w dalszym ciągu poszukuje swojej drogi życia. Zbiegiem
okoliczności zakochuje się w córce Robinsonów, Elaine (Katharine Ross), a taki
obrót sprawy jest całkowicie nie na rękę jej matce.
Dawno nie byłam tak zachwycona
filmem. Wczoraj rano wyszłam z kina po Iluzji
z wielkim uśmiechem radości i zadowolenia na twarzy, aczkolwiek nie sądziłam,
że ten wyszczerz przetrwa CAŁY DZIEŃ, a nawet jeszcze dłużej, a to za sprawą
niesamowitej kreacji młodego Dustina Hoffmana wrzuconego w wir
miłosno-romansowy, okraszony świetną i niezapomnianą muzyką duetu Simon &
Garnfunkel.
W niezwykle spokojnym miasteczku
Claysville dochodzi do brutalnego morderstwa. Maylene Barrow, kobieta
pielęgnująca wszystkie cmenyarze w mieście, zostaje znaleziona we własnej
kuchni w kałuży krwi. Ale szeryf nie przeprowadza śledztwa. Do Claysville przybywa
Rebeka, przybrana wnuczka Maylene. Z lotniska odbiera ją Bron, syn
przedsiębiorcy pogrzebowego, zakochany w niej bez pamięci. Obydwoje mają za
sobą osiem lat życia poza miasteczkiem, unikania siebie i rozmów o wzajemnej
miłości, obydwoje też odczuwają niezrozumiałą ulgę, wkraczając w granice
Claysville. Zdarzają się kolejne brutalne napaści. Rebeka i Byron zaczynają
odkrywać, że ich miasteczko rządzone jest w myśl niezwykłych zasad, a im obojgu
dziedzicznie przypadają wyjątkowe funkcje, zapisane w dziwacznym kontrakcie
sprzed 300 lat. Ona musi przejąć po zmarłej babci funkcję Opiekunki Grobów, a
on – po ojcu – rolę Grabarza i jej opiekuna. Spokój i bezpieczeństwo Claysville
zależą od tego, czy ta para wypełni swe role starannie.
Jako że uwielbiam historie Beaty Pawlikowskiej, ten stosik nie mógł się obyć bez Blondynki na Jawie. Tak samo jest z Tajlandią - niecierpliwie czekam na wyprawę tam. Obydwie pozycje sponsored by G+J. Nowe książki Briggs i Marr wzięłam z sentymentem i nadzieją, że pani Briggs utrzyma poziom, a pani Marr podszkoliła się trochę w kunszcie pisarskim. Od PB. [requiem] pożyczyła mi koleżanka, Lśnienie kupiłam sama (zaczynam czytać Kinga ;)), a ostatni tom przyleciał do mnie od Albatrosa - może to i koniec roku szkolnego, ale matma jest boska!
Dalej oglądam seriale. Dobiłam już do piątego sezonu Gossip Girl, ale na razie szykuję krótką przerwę, bo rozpoczynamy ze znajomymi sezon na Minecraft.
MIŁYCH WAKACJI LUDZIE! :) Odpocznijcie trochę. Macie już jakieś plany?
Rewolucja rozlewa się na cały kraj, oddziały rządowe śledzą i brutalnie
tępią grupy Odmieńców. Jako członkini ruchu Lena znajduje się w samym centrum
konfliktu. Rozdarta między Aleksem i Julianem walczy o swoje życie i prawo do
miłości. W tym samym czasie Hana
prowadzi bezpieczne, pozbawione miłosci życie u boku narzeczonego – nowego burmistrza
Portland. Wkrótce drogi dziewczyn znów się zejdą, a ich spotkanie doprowadzi do
bolesnej konfrontacji.
Wolność ogarnęła mnie całkowicie. Czuję ją w kościach. I wreszcie, WRESZCIE mogę oglądać tyle seriali, ile chcę! Tyle czekałam na ten moment. Aktualnie na tapecie: Gossip Girl i the Walking Dead. Książkowo męczę Szubienicznika. Do tego Misja chiński #2 ukaże się jakoś w weekend ;)
Ziemię ogarnęły ciemności. Upadły państwa. Szpitale, szkoły i urzędy stoją puste. Nie działają komórki. Na ulicach rządzą brutalne gangi. Prawdziwą grozę budzą jednak oni – bezwzględni Najeźdźcy. Anioły. Niektóre piękne, inne jakby wyjęte z najgorszych koszmarów, a wszystkie nadludzko potężne. Przez wieki uważaliśmy je za swoich stróżów, teraz sieją śmierć. Dlaczego zstąpiły na Ziemię? Z czyjego rozkazu? Jaki mają plan? Czy ludzie zdołają się im przeciwstawić? Siedemnastoletnia Penryn wyrusza w desperacki pościg, aby ratować młodszą siostrę, która została porwana przez Anioły. Żeby zwiększyć swoje szanse, musi zjednoczyć siły ze swoim wrogiem. Razem przemierzają Kalifornię, niegdyś piękną i słoneczną, dziś zniszczoną i wyludnioną, a wszechobecna śmierć niejednokrotnie zagląda im w oczy. Wkrótce każde z nich stanie przed dramatycznym wyborem. Po której stronie się odpowiedzą?
Nowy Rok zaczęłam na Jawie. Przejechałam przez góry, lasy i pola ryżowe, weszłam na szczyt czynnego wulkanu, żeby zajrzeć do wnętrza Ziemi. Spędziłam kilka dni z nieznośnym francuskim naukowcem, który najbardziej lubił eseje i biusty. Trafiłam do wioski artystów, którzy tkają magiczne tkaniny, na tradycyjny pogrzeb i do rajskiej wioski wśród zielonych pól. Przez wiele godzin rozmawiałam z braminem – kapłanem najwyższej kasty – o ludzkiej duszy, cywilizacji i religii. Ach, Bali!... Cudowna wyspa słodko pachnących migdałowców!...
Po trzech płytach, piosence (a nawet dwóch!) do Zmierzchu i ogromnym sukcesie komercyjnym powracają w nieco podziurawionym składzie. Hayley, Taylorowi i Jeremy’emu udało się utrzymać razem po spięciach z poprzednimi członkami zespołu i stworzyli krążek pełen dojrzałych kawałków, z których aż wypływa smaczny, słodki sok. Nie zapomnieli także o tym, żeby udowodnić, że nadal potrafią się dobrze bawić muzyką, co doskonale słychać w pociesznym Still Into You. Można mnie śmiało wepchnąć do szuflady podpisanej: poznałam Paramore dzięki Belli bez mimiki twarzy i diamentowemu Edziowi. Nie będę się tego wypierać, bo co jak co, ale ekranizacje sagi Stephanie Meyer muzykę mają świetną. Przecież na ścieżce dźwiękowej znajdziemy Linkin Park, Muse, Florence + the Machine czy też Paramore, na którym tutaj się skupiam.
Podobnie jak dzieło Stanleya Kubricka, 360. Połączeni to nowoczesna i stylowa panorama związków międzyludzkich, które składają się na wyrazisty, pełen napięcia i autentycznych wzruszeń (jaaasne!) obraz miłości w XXI wieku. Decyzja przystojnego biznesmena, który zdoła oprzeć się pokusie i pozostanie wierny swojej żonie, wywołuje nieoczekiwaną serię zdarzeń, mającą miejsce w tak odległych od siebie zakątkach świata, jak Wiedeń, Paryż, Londyn, Bratysława, Rio i Denver. Każdy z bohaterów przeżywa chwile miłosnych uniesień i dotkliwych dramatów, które równoważy zadziwiająca dawka ironii losu i humoru sytuacyjnego (ironia losu była, humoru jakoś nie dostrzegłam).
Przesunęłam go z niedzieli na dzisiaj, bo miałam iść do samochodu po płyty. Jeździłam samochodem od tego czasu parę razy, ale... zapomniałam. Krążków nie przytaszczyłam do domu. Pojawią się za miesiąc. Tym razem mam trzy stosy wszystkiego po trochu i jedno dziecię z +1000 do ważności. Enjoy!
Aleksandra i jej bracia wiodą beztroskie życie na królewskim dworze swojego ojca. Jednak rodzinna sielanka pryska nagle, gdy królowa ginie z łap okrutnej bestii, a król powtórnie się żeni - z kobietą, która nienawidzi pasierbów. Po nieudanej próbie odkrycia mrocznych tajemnic macochy Aleksandra zostaje wywieziona do ponurej krainy Midland, jej bracia zaś wygnani z Królestwa. Aby odmienić zły los i odzyskać braci, Aleksandra musi odnaleźć w sobie niezwykłą moc, którą czerpie z sił przyrody. Pomocny okaże się także tajemniczy książę Gabriel, z którym dziewczynę połączy gorące uczucie.
Drogi
Cinder i Scarlet krzyżują się w chwili, w której Ziemia zostaje zaatakowana
przez Lunę… Cinder, dziewczyna cyborg zarabiająca na życie jako mechanik,
próbuje wydostać się z więzienia, choć wie, że jeśli jej się uda, stanie się
najbardziej poszukiwanym zbiegiem we Wspólnocie Wschodniej. Po drugiej stronie
kuli ziemskiej ginie babcia Scarlet Benoit. Okazuje się, że Scarlet nie miała
świadomości wielu związanych z nią spraw ani śmiertelnego zagrożenia, w którym
żyła. Kiedy spotyka Wilka, mającego prawdopodobnie wiadomości o miejscu pobytu
babci, czuje powstającą między nimi więź, choć nie potrafi przełamać
nieufności. Wspólnie rozwiązują zagadkę, ale wówczas los zderza ich z Cinder
przynosząco nowe pytania bez odpowiedzi.
Na tę chwilę wielu fanów czekało od dawna. Niektórzy byli pewni wiary w swoją ukochaną formację, lecz w sercach pojawiały się ciche głosiki poddające pod wątpliwość to, czy zespół jeszcze potrafi razem grać. Wielu po dość udanej karierze i odejściu próbowało wrócić z pompą, lecz mało komu udawało się osiągnąć ponowny sukces. Ich krążki najczęściej ginęły zalane przez masę nowości i wykonawców będących na topie, trzymających formę. Zaprosili paru dodatkowych wykonawców (np. Big Seana, Courtney Love, Elotna Johna czy też Foxes) ale nie po to, by zakryć własne braki czy niedociągnięcia, tylko urozmaicić płytę, która chyba tego nie potrzebuję. Choć gdyby nie to, nie poznałabym nigdy Foxes, której twórczość mnie zainteresowała. Dzięki Wam, Fall Out Boy!
Wreszcie mogę powiedzieć, że byłam już w Azji. Nie wywiało mnie za daleko, bo (na razie) zadowoliłam się zachodnim wybrzeżem Turcji. Spędziłam tam tydzień. Na pewno zaskoczyło mnie to, że sprzedawcy w sklepach i na straganach byli ultra mili! Tak samo jak obsługa, która co chwila pytała się mnie, czy na pewno czegoś nie potrzebuję. Najzabawniejsze było jednak to, że gdziekolwiek bym nie poszła, to od razu słyszałam: Czesc! Jak sie masz? Oczywiście rodzimi mieszkańcy mieli troszkę problemów z naszymi syczącymi i szumiącymi głoskami, ale jakoś dawali sobie radę. A pamięć do języków to mają bardzo dobrą! Choć po angielsku z niektórymi szło ciężko i trzeba było na migi. Czy będę chciała wrócić do Turcji? Na pewno, lecz zdecyduję się na inną część, bo przecież jest tyle ciekawych miejsc na świecie, więc nie chcę do Turunc wracać, jeśli mam okazję pojechać gdzieś indziej.
Chloe King to normalna nastolatka, chodzi do
szkoły, interesuje się chłopcami, kłóci się z mamą. Do czasu. W okolicy swoich
szesnastych urodzin Chloe orientuje się, że ma bardzo szczególne zdolności.
Zrobi wszystko, by poznać prawdę. Musi się spieszyć, ponieważ jej prześladowca
cały czas czai się w cieniu, żeby znowu
ją zabić. Bo Chloe ma dziewięć żyć, ale czy to wystarczy?
O serialu zawczasu było głośno. O książkowym pierwowzorze też, ale przeczekałam i nie sięgnęłam po niego od razu. Mignęło mi parę opinii niezbyt pochlebnych, ale szczerze pisząc kompletnie o nich zapomniałam, kiedy to już wciągnęłam się w historię Chloe, która spadła z siedemdziesięciu metrów i, uwaga!, przeżyła, a co za tym idzie, odkryła u siebie niezbyt zwyczajne zdolności. Takie bardzo bardzo niezwykłe zdolności.
Kinga straciła już wszystko: dom, rodzinę, dziecko i poczucie godności.
Wtedy w jej życiu pojawia się Aśka. Kobieta, która kiedyś zrujnowała jej
małżeństwo, a teraz wyciąga do niej pomocną dłoń. Czy to wyrzut sumienia,
ludzki gest, a może jakiś ukryty plan? Aśka nie zna jeszcze historii dawnej
rywalki – historii tak bolesnej i wstrząsającej, że aż trudno to sobie
wyobrazić. Czy Aśka zdobędzie zaufanie Bezdomnej? Odkryje, dlaczego Kinga tak
sobą gardzi, tak bardzo cierpi? Co zrobi, gdy pozna jej prawdę? Czy w Aśce
zwycięży wścibska dziennikarka, czy wrażliwa, czuła na krzywdę innych kobieta?
Wybuch jądrowy na głębokomorskim ryfcie. Celem
ataku był pradawny mikrob – tak żarłoczny, że mógłby doprowadzić do zagłady
całej biosfery – oraz garstka amfibiotycznych ludzi zwanych ryfterami, którzy
nieumyślnie wypuścili go na zewnątrz po trzech miliardach lat odosobnienia. Powstałe
w wyniku wybuchu tsunami pochłonęło wiele milionów istnień. Nie było innego
wyboru – ocalenie świata usprawiedliwia przypadkowe ofiary. Gorzej, że ktoś
chybił …
Wokalista
prosi o pomoc w śpiewaniu. Ja proszę o pomoc w pisaniu. Bardzo tego potrzebuję.
A on nie. Nie potrzebuje żadnego wsparcia z zewnątrz, by przez najbliższe czterdzieści
dwie minuty i czterdzieści dziewięć sekund zawładnąć moim sercem i wielu innych
słuchaczy, którzy niekoniecznie wcześniej byli fanami twórczości Biffy Clyro.
W czerwcu zeszłego roku pierwszy raz zetknęłam się z książką do samodzielnej nauki języka. Jakoś tak wyszło, że trafiłam egzemplarz o języku chińskim od wydawnictwa Edgard. Wtedy przebiłam się przez jeden rozdział, nauczyłam się tonów i uwaga, uwaga, napisać w putonghua dzień dobry. Mój egzemplarz poleciał w kąt, bo jak to w wakacje bywa, miałam sto trzydzieści innych rzeczy, na których skupiałam uwagę. Lecz wreszcie nadszedł ten moment… Ponownie zajrzałam w głąb mrocznej półki językowej i wyciągnęłam z niej Chiński nie gryzie! Przezwyciężyłam wewnętrzny lęk… Uznałam, że już wystarczająco dużo nauczyłam się angielskiego wieczorem… Że mogę zająć się czymś innym. Zajęłam się. Pierwszym rozdziałem o języku chińskim…
W tej serii postaram się stopniowo zapisywać moje postępy, dopóki nie zdecyduję się na założenie drugiego, językowego bloga. Może uda mi się kogoś zachęcić do nauki języka chińskiego : )
1. Wreszcie, po tak długim czasie, ogarnęłam tony!
2. Dowiedziałam się, że nie muszę uczyć się odmiany wyrazów ani czasów gramatycznych! Bo takowe w języku oficjalnym nie istnieją!
3. Haczykiem do punktu drugiego jest poplątana konwersja wyrazów – jak je źle ustawisz, to zostaniesz źle zrozumiany. Uwaga: wyraz określający ZAWSZE stoi przed wyrazem określanym!
4. Wezmę sobie słońce, wezmę księżyc, wymieszam, wypowiem zaklęcie i mam słowo jasny! Jej!
5. Znaki chińskie mają cztery główne kategorie. Niektóre z nich mają się kojarzyć z uproszczonym rysunkiem (nadal nie wiem jak?!), inne w umowny sposób ukazują abstrakcyjne idee, jeszcze inne to np. drzewo+drzewo=las, a ostatniej grupy nadal nie rozumiem: dwa znaki z czapy, jeden sugeruje znaczenie, drugi naprowadza na wymowę. Teraz weź to człowieku z Polski zrozum…
6. Jest jeszcze coś takiego jak klucze, tzn. jeden element znaków występuje w wielu innych znakach. Jak zobaczymy w jakimś znaku kobietę, to przynajmniej możemy się zorientować, że jest to coś związanego z tą płcią.
To tyle w dzisiejszym odcinku. Wczoraj zaczęłam rozdział drugi, ale żeby się wciągnąć potrzebuję wreszcie odpalić płytę dołączoną do książki, żeby USŁYSZEĆ chińczyków. Nie ważne, że mniej więcej wiem, jak się wymawia. Nie ważne… Nadal to dla mnie czarna magia.
Chcielibyście, żeby oficjalny język Chin nie miał przed Wami tajemnic? Jestem bardzo ciekawa, czy tylko mnie do niego ciągnie…
PS: Właśnie usłyszałam chiński. O jeżu, w co ja się wpakowałam… Ja chcę do japońskiego! Przynajmniej umiem już w nim śpieeeeewać!