piątek, 31 sierpnia 2012

Stos 28, sierpniowy

Cześć Wam! Oto stos! Sierpniowy stos! Sierpień nie owocował w tak wiele zakupów książkowych, gdyż postanowiłam zachować wstrzemięźliwość i przestać kupować nowe książki do czasu, aż przeczytam te posiadane. Oj, będzie mi ciężko, ale dam radę :D
Od lewej:
1. Wachlarz. Wachlarz w tym stosie książkowym robi za ozdobę :D Zakupiłam go w Bułgarii i oprócz Pana Szyszki (zaprezentuję go niedługo) i sześciu paczek ciastek jest to reprezentacyjna pamiątka z mojego wyjazdu.
2. S. Kinsella, Miłość w stylu retro. Wypatrzyłam tę powieść w outlecie Weltbildu, zdecydowałam się zakupić, bo opis ciekawy się wydaje.
3. M. Gutowska- Adamczyk, Mariola, moje krople... Jak dla mnie, fanki autorki, powieść obowiązkowa! Także z outletu.
4. A. Carey, Eve,  od Tirindeth, jako prezent, jestem ciekawa, czy w moich oczach też to będzie gniot.
5.  P. C. Cast+Kristin Cast, Kuszona, od grupy wydawniczej Publicat.
6. L. Desrochers, Demony. Pokusa, tjw.

Stos środkowy:
7.  M. Ulatowska, Pensjonat Sosnówka, wydłubane w Carrefourze po okazyjnej cenie
8.  S. McKenzie, Zaginiona, tjw.
9. B. Sherwood, Charlie St. Cloud, pożyczone od Tirindeth.
10. Evans, Obiecaj Mi, z wymiany
11, 12, 13. Serce w Chmurach i dwie kolejne części PLL, wyciągnięte z czeluści antykwariatu.
14. K. Armstrong, Uwięziona, wygrana w konkursie.
15. C. Ryan, Śmiercionośne Fale, wreszcie mam normalny egzemplarz, od Papierowego Ksieżyca
16. R. McCammon, Magiczne lata, tjw.
17. J. K. Rowling, Harry Potter i Zakon Feniksa, perełka stosikowa, kupiona tanio w Weltbildzie.


A to są moje pocztówki, które dostałam z Postcrossingu. Nie wszystkie, bo parę jeszcze leży na półkach. Moje ulubione to - 3, 4 i 6. Wszystkie trzy z Rosji :D

No i moje plany na dzisiejszy wieczór i jutrzejszy ranek - część druga comiesięcznej prasówki! Część pierwsza już za mną, parę gazet przejrzałam, to teraz został mi się ten stosik ;)



środa, 29 sierpnia 2012

Zoe Marriott, Cienie na Księżycu


,,Miłość nadciąga jak burzowe chmury, ucieka przed wiatrem i rzuca cienie na Księżyc.”

,,Kilkunastoletnia Suzume orientuje się, że ojczym, z którym mieszka, jest odpowiedzialny za śmierć jej ojca. Postanawia się zemścić. Dzięki swoim umiejętnościom magicznym ukrywa się w kuchni pałacu ojczyma, ucieka na ulice nieznanego miasta, wydostaje się z więzienia… Wie, że musi zdobyć względy wszechwładnego Księżycowego Księcia, aby pomścić śmierć ojca. Ale nawet jeśli potrafimy się ukryć dla oczu innych, czasem ich serce jest bardziej przenikliwe… A nasze serce też nie zawsze podąża za planami mózgu… Suzume będzie musiała wybierać między zemstą a miłością. Piękna, prawdziwa, przesycona magią opowieść.”

Ta książka mnie odrzucała. Czekała 3 i pół miesiąca na przeczytanie. Okładka cudna, recenzje zachęcające, nawiązanie do Japonii… Niby wymarzona powieść dla mnie, ale jednak coś mnie blokowało. Blokowało mnie dość długo. Blokada ta zaczęła się chyba po lekturze 1Q84, może dlatego, ze ta powieść tak mną wstrząsnęła, że musiałam od Japonii po prostu odpocząć. Anime w odstawkę. Manga w odstawkę. Soundtracki z anime w odstawkę. I odpoczęłam, dość długo. Aż tu nagle, w ramach nadrabiania recenzenckich zaległości, wypadało się zabrać za Cienie na Księżycu. Dobra, czytamy, najwyżej odłożę i skończę kiedy indziej. A tu nagle… Przepadłam!

Będzie krótko i na temat – zakochałam się w tej historii. Po prostu i dosłownie. Jest ona piękna w każdym tego słowa znaczenia. Piękna i smutna, bo nie jest to wesoła, pocieszna historyjka. Jest to historia o przepełniającym poczuciu winy, o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi i także o tym, do czego może doprowadzić nienawiść. I miłość. Wszystko to łączy się w niepowtarzalną mieszankę, która wciąga od pierwszej strony i nie pozwala nam opuścić tego baśniowego świata aż do samego końca. A potem jeszcze jesteśmy więźniami historii, myślimy, analizujemy…

,,I znów Akira zaprezentowała taniec. Odgrywała w nim rolę ducha, który, coraz smutniejszy, samotny, szuka kogoś, kto go dostrzeże i pokocha. Rozpoczęła szerokimi, błagalnymi ruchami, które nosiły ją po całym pokoju, ale stopniowo stawały się coraz bardziej powściągliwe i niepewne, jakby duch tracił nadzieję, że spełni się jego pragnienie. W końcu Akira skuliła się i przywarła do podłogi. Stworzyła tak namacalny nastrój rozpaczy i tęsknoty, że spodziewałam ujrzeć na jej twarzy łzy. Chciałam podejść i ją pocieszyć.  Taki właśnie był jej cel.  Sprawić, aby widz odczuł potrzebę niesienia pociechy. ‘’

Ciężko nadal mi się otrząsnąć z pod płachty zachwytu powieścią, naprawdę, ciężko. Wciąż o niej myślę, wciąż ubolewam. W trakcie lektury nie możecie liczyć na brak wzruszeń, będzie ich od groma. Możecie płakać parę razy, pociągać nosem, chodzić po domu ze smutną miną. Akurat to już jest za mną, aktualnie cieszę się, że po powieść sięgnęłam i przeżyłam tak wspaniałą przygodę.

I chwalę też sposób, w jaki autorka świat stworzyła. Niezwykle realistyczny, namacalny, oddała masę szczegółów tak, abyśmy mogli się poczuć, jakbyśmy byli w Japonii. Zaraz.. Przecież to nie Japonia, to Księżycowe Królestwo! Ale wzorowane jest na Japonii, ludzie noszą japońskie kimona, żyją jak Japończycy. I możemy poznać bliżej ich wspaniałą kulturę.

Dlatego stawiam pełną 6, sądzę, iż dzieło Pani Marriott na to w pełni zasługuje. I zachęcam, bo naprawdę warto. Całym sercem kocham historie tego typu, takie nieco baśniowe, one mnie inspirują i motywują, dają wiarę, że jeszcze jest nadzieja.  Że jeszcze nie wszystko jest skończone, że zawsze znajdzie się jakieś wyjście. I że nie trzeba być więźniem własnych czynów, bo to nas zabija od środka. Trzeba starać się uwolnić od swojej przeszłości. Można ją też rozgrzebywać, jak by ktoś chciał ;)

Za książkę dziękuję bardzo serdecznie Wydawnictwu Egmont! 

niedziela, 26 sierpnia 2012

Julia James, Kathryn Ross, Sandra Field, Spotkajmy się w Paryżu


Po zbiorze opowiadań ,,Spotkajmy się w Paryżu” spodziewałam się czegoś kompletnie niezobowiązującego. Serio. A dostałam… Dostałam coś, czego lektura sprawiła mi ogromny problem. Przeczytałam dwa opowiadania, z trzecim już nie dałam rady. Dlaczego? Wszystkie są po prostu takie same!  Dziewczyna, ładna, zgrabna, nieco nieśmiała, z bagażem życiowym, poznaje bogatego faceta, ultra mega przystojnego, który postanawia ją zdobyć. Zmieniają się tylko sceneria i imiona, nieco różnią się zakończenia, ale schemat ten sam. I jak tu się nie denerwować? Gdyby chociaż autorki pokazały ciutkę magii Paryża, ale nie! O Paryżu dowiadujemy się w sumie nic, oprócz tego, że jest tam katedra Notre-Dame (to chyba wiedzą wszyscy) i muzeum Canovy. Zero zagłębiania się, zero poruszających opisów, nic!

A trzecie opowiadanie kompletnie mnie zanudziło. Z góry było wiadomo, ze stanie się to, to i to. Dlatego darowałam sobie dalsze czytanie, poszłam po coś ciekawszego. A zbiór opowiadań odłożyłam w kąt i na pewno do niego nie wrócę. Można go spokojnie nazwać harlequinem i nie spodziewać się po nim nic ambitnego. Nie dotrwałam do końca, ale na podstawie dwóch opowiadań mogę postawić ładną, tłustą 1. I dlatego też tak krótko, nie ma sensu dłużej pisać.

Za zbiór dziękuję Pani Agacie ze sklepu internetowego Merlin.pl i przepraszam, że tak krótko, ale po prostu dłużej pisać o tym zbiorze nie potrafię ;)

PS: Opisu zbioru nie będzie, bo mam ogromne problemy z wrzuceniem go w cytat tak, żeby ładnie wyglądał :/

sobota, 25 sierpnia 2012

Bulgarian Tales (2012) Słoneczny Brzeg

Witajcie! Podróż do Bułgarii to był mój pierwszy dłuższy wyjazd po dwurocznej przerwie. Zdążyłam już zapomnieć, jak to człowiek się nadenerwuje podczas zwykłej podróży samolotem. Albo przynajmniej jak ja się podenerwuję, bo zawsze są jakieś problemy. Planowany wylot - 20:45. Zbiórka - 18.45. Jedziemy na lotnisko. Na lotnisku jakoś tak dziwnie pusto. Idziemy do Pani z biura podróży, tam informacja, że samolot ma opóźnienie. Nadajemy bagaż i wracamy do domu na ,,własną odpowiedzialność". 21:30, mamy już wychodzić, SMS - samolot ma kolejne opóźnienie, mamy być o 00:45. No dobra, idziemy spać. Zasnąć mi się nie udało, bo dziecko za ścianą się darło, a mnie niestety takie dźwięki wytrącają ze snu. 00:00 dzwonią dwa budziki, nadchodzą babcie, budzą mnie i rodzicielkę. One także się zdrzemnęły, żeby potem być przytomnymi podczas lotniskowania się. 00:30, docieramy na lotnisko, planowany wylot 02:30. No super. Siedziałyśmy na tym lotnisku, dostałyśmy jedzenie, aż w końcu jest samolot! No to wsiadamy. Ale brakuje bagażu w liczbie 1. Na szczęście nie naszego, uff. W samolocie czekają na nas rozespani Bydgoszczanie. W końcu, po chwili startujemy, a mnie udaje się zapaść w sen. W trakcie naszej drogi do Bydgoszczy(jakoś dziwny jest rozkład jazdy: Warszawa-Burgas-Łódź-Bydgoszcz-Burgas) pojawiają się dzikie turbulencje, które sprawiają, że zaczynam się zastanawiać, czy czasem nie zginiemy w katastrofie lotniczej. Lądujemy w Bydgoszczy, chwilę tam sterczymy, aż wreszcie kierujemy się do celu naszej podroży - Burgas w Bułgarii. Na miejscu odbieramy spokojnie bagaże, pojawia się zamieszanie hotelowe(pomylili hotele dla nas...), pakujemy się w autokar i do Słonecznego Brzegu, który nie jest wcale tak słoneczny, sic!



Tygodniowy pobyt w hotelu był udany. Tygodniowy pobyt w apartamentowcu także. Hotel - Festa Panorama, miał po prostu przepyszne jedzenie! Wybór ogromny, owoce, mięsa, ziemniaki, surówki, ciastka, wszystko, czego dusza zapragnie. Ale ja oczywiście przez tydzień wcinałam ziemniaki pod różną postacią z jakąś surówką. To mi w zupełności wystarczało xD Basen też miał ładny (hotel), ale w jednym miejscu nieprzyjemnie śmierdziało, co skutecznie sprawiło, że przez pierwszy tydzień w basenie byłam 3 razy. A w apartamentowcu basen może i mniejszy, ale znany mi bardzo dobrze, tak więc drugi tydzień spędziłam taplając się w basenie. Zimnym basenie...

A morze... Morze piękne! Cieplusie, słoneczko grzeje (a raczej parzy...), ludzi tłum, cień pod parasolem, czego jeszcze można chcieć? Ano własnie, książek. Zabrałam ich ze sobą 8 i bardzo szybko lektura mi się skończyła. A wreszcie nabrałam ochoty na czytanie! Odpoczęłam także sobie, poplątałam się po mieście - w Słonecznym Brzegu na prawdę jest co robić. Masa straganów, kina, plaża, lunaparki, czy po prostu zwykły spacer deptakiem. A na straganach można kupić i pamiątki, i bibeloty i ubrania. Podrabiane ubrania. Raz zostałam poproszona przez znajomą o znalezienie czerwonych, ,,jak najmniej podróbkowych" conversów. Challenge accepted i ruszyłam na deptak. Conversów czerwonych masa, takie, siakie i owakie. A tu mają znaczek więcej, a to jakiś badziewny materiał, a to coś nie tak z wkładką. A ceny? 40-70 lv, czyli x2, żeby przeliczyć na pln'y.

A teraz.... Trochę o chamstwie w McDonaldzie. Namiętnie piłam duże shake'i waniliowe. No i w jednym macu zapłaciłam 4lv. Poszłam dzień później do drugiego, a tam 5. I jeszcze paragonu mi nie dali! W mojej rodzicielce rozszalał się demon i poszła robić mordor :D Dosłownie. Nawrzeszczała na pracowników, że mi potem dali paragon na Red Bulla, zagroziła, że napisze do service center, aż w końcu oddali jej 1lv. A ja nauczyłam się wyciągać paragony i sprawdzać ich treść...

A powrót... Powrót minął w miarę spokojnie. Ponownie nie zginęłam w katastrofie lotniczej, nie było turbulencji, opóźnień, tylko totalny bajzel na lotnisku. Czekaliśmy 40 min na odprawę, bo rezydentka za wcześnie nas przywiozła, ludzie z lotniska nie mogli się dogadać, Rosjanie byli wszędzie, brak najmniejszej wolnej przestrzeni, staroć z tego lotniska. I siedzeń także brak. Ale McDonald na poprawę humoru. Z shake'ami za 4.40 :D

Ogólnie baaardzo dobrze wspominam ten wyjazd, nie opaliłam się za dużo, ale odpoczęłam, odprężyłam się i powspominałam dawne czasy. I na pewno wrócę do tego miejsca nie raz, ba, pewnie będę tam jeździć, dopóki będę mogła. Jeżeli ktoś będzie się wybierał do Sunny Beach, a ma jakieś pytania- piszcie śmiało, mogę odpowiedzieć, pomóc, doradzić ;) Słoneczny Brzeg jest dla mnie jak drugi dom :D 






wtorek, 21 sierpnia 2012

P.C. Cast + Kristin Cast, Kuszona

,,Wydawałoby się, że po wygnaniu z Tulsy Kalony i Neferet spokój powraca do Domu Nocy. Kiedy Zoey i jej przystojny wojownik Stark dochodzą do siebie po bliskim spotkaniu ze śmiercią, adepci próbują otrząsnąć się z terroru Neferet. Zoey doświadcza jednak poczucia niepokojącej, niezwykłej więzi z A-yą, dziewczyną stworzoną przed wiekami, by uwieść Kalonę. Tymczasem Stevie Rae, obdarzona teraz dodatkowymi mocami, ma przed przyjaciółką tajemnice. Mroczne sekrety zagrażają nie tylko ich przyjaźni, ale i całemu Domowi Nocy."


Trochę czasu minęło, odkąd czytałam Osaczoną. I w sumie wciąż nie wiem, co mnie skłoniło do sięgnięcia po Kuszoną. W umyśle majaczy mi się tylko to, że chciałam coś lekkiego na wakacje i jakimś nieokreślonym sposobem padło właśnie na to. A przecież wcześniej tyle pomostowałam na serię, tyle zwymyślań bohaterów i stylu mam za sobą. I co w związki z tym? Nic. Zignorowałam wewnętrzne podszepty i książkę przeczytałam.

I znowu się uśmiałam. Ale jakoś tak bardzo seria Dom Nocy mi nie przeszkadza. Wiążę z nią dobre wspomnienia, kojarzy mi się z ciekawym momentem w moim życiu. I tak, tak, dobrze się czyta. Jest to kompletnie, ale to kompletnie niezobowiązująca lektura, treści poważniejszych szukać w niej sensu nie ma, ogólnie fabuła opiera się na Zoey, jej problemach z chłopakami, ,,baranim stadku” i jakimś rąbniętym osobnikiem, który chce zniszczyć świat. Jestem ciekawa, co będzie potem, bo jeszcze kilka części będzie…

Akcja nie zawiera w sobie niczego nowego, jak dla mnie, ciągle jest to samo. Brakuje nieprzewidywalności, ale i tak mnie to nie zniechęciło, dalej dzielnie trwałam w lekturze, ciekawa zakończenia. No i teraz będę musiała zdobyć części kolejne, bo jestem niezdrowo ciekawa, co będzie dalej, tzn. kto zginie, z kim będzie Zoey i co zrobią z Kaloną, tą podłą gnidą.

Czasem dochodzę do wniosku, że ta seria mi się nie znudzi. Sięgam po nią w dziwnych zrywach, z różnymi odstępami czasu, często zdążę zapomnieć, co działo się w poprzednich częściach, ale to w sumie nie przeszkadza. Autorki lubią przypominać o uprzednich wydarzeniach i chyba jest to pierwszy raz, gdy ten fakt zupełnie mi nie przeszkadza.

Postanowiłam nie stawiać oceny. Przez mój sentyment do serii ciężko mi spojrzeć na Kuszoną nie przez pryzmat poprzednich części. Nie byłoby odkryciem stwierdzenie, że wszystkie części utrzymują mniej więcej ten sam poziom techniczny. Bo jeżeli chodzi o akcję, to każdy sam powinien zdecydować. Tak więc – fani serii sięgnąć powinni, przeciwnicy nie, a jak komuś bardzo się nudzi i wyczerpał swoje zapasy odmóżdżaczy, to może sięgnąć po powieść ;)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Federico Moccia, Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie


„Alex, główny bohater powieści, zbliżający się do czterdziestki zdolny art. director, w jednej z czołowych rzymskich agencji reklamowych lubi się otaczać efekciarskimi atrybutami człowieka sukcesu - mieszka w lofcie zaprojektowanym przez architekta wnętrz, jeździ najnowszym mercedesem. Lśniąca fasada skrywa jednak pustkę emocjonalną i samotność, po rozstaniu z partnerką, której odejście wprawiło Alexa w głębokie osłupienie. Życie mężczyzny zmienia w okamgnieniu niegroźny wypadek samochodowy, w trakcie którego poznaje Niki, śliczną licealistkę i bez pamięci się w niej zakochuje.”

Ha, już wiem, skąd Blue Jeans wytrzasnął Piosenki dla Pauli. Jest to gorsza wersja pewnej książki Mocci, z nieco zmodyfikowaną historią. Ale mniej więcej sens jest ten sam. Tylko książkę Mocci lepiej się czyta. Bo ona ma ręce i nogi. I tułów też. Ogólnie wszystko jest na miejscu, a nie tak, jak w Piosenkach. Piosenki to lektura do śmiechu, a Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie to powieść bardziej przeznaczona do przeżywania. Przeżywamy losy bohaterów, ciągi zdarzeń, dziwne zbiegi okoliczności.

Książkę czytać zaczęłam… Oj, było to jakiś czas temu. Ale na około 40 stronie utknęłam, ni w orzeszki dalej ruszyć, dobra, odkładamy na półkę. I na półce troszkę leżała, aż w trakcie pakowania pojawił się szalony pomysł, by ją ze sobą zabrać. I to był dobry pomysł, bo gdy przeczytałam wszystko inne i przyszła kolej właśnie na tę pozycję, bach i się wciągnęłam. I pochłonęłam swoją pierwszą w życiu książkę Mocci. I teraz… Ja chcę część kolejną, ja chcę część kolejną! I Trzy metry nad niebem, taaak!

,,- Co powiedziałaś?- Słuchaj, nie truj. […]-Nie, nie, poczekaj, poczekaj… - Alessandro siada na łóżku po turecku przykryty prześcieradłem. – Powtórz ostatnie słowo… […]- Przykro mi. Postanowiłam. I dobrze słyszałeś. Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie.”

I powiem Wam, że historia jest wspaniała. Może się wydawać nierealna, ale dla mnie taka nie jest. Pokazuje, że nigdy nie jest ani za wcześnie, ani za późno na miłość. Bo miłość to coś pięknego. Można przez nią cierpieć, można umrzeć z miłości, jak to śpiewał Rojek z Myslovitz, można ją ignorować. Ale w sumie każdy będzie miał taką chwilę, w trakcie której miłości zazna, i być może o niej nigdy nie zapomni.

No i chciałabym oczywiście zaznać czegoś takiego, co spotkało Alexa i Niki. To było takie niesamowite, ale i wspaniałe zarazem. I cieszyłam się, że historia potoczyła się tak, jak się potoczyła. Nie ważne, że Niki czasem działała mi na nerwy (nikt nie jest idealny). Jeszcze bardziej zachciało mi się Rzymu, jeszcze bardziej zachciało mi się Włoch. I jeżeli kiedykolwiek się tam wybiorę, to pojadę razem z książką i być może sobie zrobię wycieczkę śladami Niki i Alexa, to byłaby interesująca przygoda.

Miałam nic nie pisać o tej książce. Ale w wyniku przypadku stało się tak, że jednak wycisnęłam coś z siebie i w sumie dobrze, bo będę się cieszyć, jeżeli zachęcę kogoś do lektury. Jeżeli chcecie poczytać o miłości, wybaczaniu, poświęceniu, to będzie dobry wybór. Jeżeli chcecie się odprężyć – także. Jednym słowem, tak, tak i tak! Polecam i stawiam 5! I wiecie co? Nie rezygnujcie po kilku pierwszych stronach, jeżeli nie będziecie mogli się wciągnąć. Dajcie szansę Mocci, pisze on bardzo oryginalnie, ale można pokochać jego styl, właśnie za tę drobiazgowość. I pisze dobrze, to jest pewne. A przynajmniej ja w to wierzę.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Caitlin Kittredge, Żelazny Cierń



,,W mieście leżącym w Lovercraft, panują Opiekunowie a wielka Maszyna kręci się po ulicach, obracając w popiół z ich rozkazu jakikolwiek opór. Necrovirus jest przyczyną epidemii szaleństwa w Lovercraft, siły i okrucieństwa kreatur, które nocami nawiedzają ulice oraz wszystkiego, co liderzy miasta uznają za Heretyckie – powstałe z wierzeń w magię i czarnoksięstwo. A Aoife Grayson, z dnia na dzień ma coraz mniej czasu. Rodzina Aoife Grayson jest unikatowa, w najgorszy możliwy sposób – każde z nich, wliczając jej matkę i starszego brata Conrada, w dniu swoich 16-nastych urodzin oszalało. A teraz, wychowanka stanu i jedyna dziewczyna w Szkole Maszyn, próbuje udowodnić, że jej los może być inny.'''

Żelazny cierń to niewątpliwie powieść dziwna, gdyż sklasyfikowanie jej do jednego gatunku graniczy z cudem, dla mnie przynajmniej. Grzebać mogę, podobieństw szukać też, ale za każdym razem wychodzi na to, że książka Caitlin Kittredge łączy wiele gatunków w sobie. Tu troszkę antyutopii, tam kawałek młodzieżówki, ciutkę steampunku, garść science-fiction (tak przynajmniej pisało na okładce, mnie ciężko było się doszukać czegoś z sf, może dlatego, że mało takich lektur czytam).

Mimo, że łączy tyle gatunków, nie czuje się tego. Nie licząc niektórych wydarzeń, które pojawiały się ,,ni z gruchy ni z Pietruchy”, kupy się trzyma. Czyli to można odhaczyć. Czytać się da. Ba, nie tylko da, bo wciągnąć łatwo się można. I potem człek przepada, budzi się po kilku godzinach i zastanawia, co się stało. Magia dobrej lektury, ot co.

,,-Po prostu musisz mu o tym powiedzieć – dodałam. – Nie mamy w życiu wiele czasu, a i tak zbyt często go marnotrawimy na rozmyślania i wątpliwości.-Mądra z Panienki osoba – zauważyła pokojówka. – Tak bardzo, że aż strach.- Czasem boję się sama siebie – zapewniłam i wyszłam poszukać Cala.”


Akurat trafiłam tak, że za ŻC zabrałam się zaraz po skończeniu Harry’ego Pottera i Zakonu Feniksa. To był niemały błąd, bo właśnie przez pryzmat tamtej powieści patrzyłam na aktualnie czytaną. Oczywiście, nie można ich ze sobą porównywać, bo HP to cudo, och, ach, itd., ale Żelazny Cierń to kawałek interesującej powieści wakacyjnej, w sumie nie tylko wakacyjnej.

Nie jestem jakoś tak ultra zachwycona, w pewnym momencie chciałam mordować (bo jeden wątek był zupełnie niepotrzebny, ogólnie autorka chyba troszkę na siłę poplątała fabułę), pod koniec przerzucałam strony (wszystko przez jeden wątek…), a następnie wahałam się, co mam tutaj napisać. Bo to naprawdę cudem nie jest, przeciętniakiem też nie.

Dlatego właśnie 4+. Czekam na część kolejną, może coś tam się wyjaśni, może Caitlin mnie czymś zaskoczy, sprawi, że pokocham serię. Ale na razie… Nie zniechęcam do lektury, bo wielu osobom może się to spodobać/ już się spodobało. Mam nadzieję, że jeżeli liczycie na coś osobliwego, to w sumie się nie zawiedziecie. I mam nadzieję, że Wasze odczucia po lekturze będą troszkę lepsze, niż moje.

środa, 15 sierpnia 2012

Lisa Desrochers, Demony

,,Gdybyś musiała wybrać pomiędzy Niebem a Piekłem, co byś wybrała? … Jesteś pewna? Frannie Cavanaugh to porządna dziewczyna, choć nie bez skazy. Zawsze trzymała wszystkich na dystans – nawet najbliższych przyjaciół – i wydaje się, że ostatni rok w liceum będzie taki sam… do chwili, gdy do jej klasy trafia Luc Cain. Nikt nie wie, skąd pochodzi nowy uczeń, ale Frannie najwyraźniej coś do niego przyciąga. Nie wie, niestety, że jego mocodawcami są siły piekielne, i że ona sama posiada wyjątkowe umiejętności, które władcę Piekła przyprawiają o dreszcz podniecenia. Luc ma za zadanie przywieść ją do grzechu, a jest niesamowitym przystojniakiem. Niefortunnie dla Luca, Niebiosa mają inne plany. Anioł Gabe za wszelką cenę będzie się starał popsuć Lucowi szyki. Niebawem się okazuje, że walczą nie tylko o duszę dziewczyny. Jeśli jednak Luc przegra, wszyscy będą musieli zapłacić piekielnie wysoką cenę."


Ostatnio doszłam do wniosku (może nie aż tak bardzo ostatnio, ale dopiero teraz stwierdziłam, że muszę to przelać na klawiaturę), że nie ma książek złych. Są po prostu niewłaściwie dobrane do czytelnika. Niektórym może spodobać coś, czym ja będę chciała rzucać, a mnie to, czym ktoś będzie chciał. I także stwierdziłam, że najbardziej niewłaściwie dobrana książka do mnie to taka, której nie dam rady przeczytać. Te zasługują na 1 w moich oczach. Ha, teraz pewnie się zastanawiacie, co na mnie tak wpłynęło! Właśnie, postanowiłam zmierzyć się z personalnymi demonami, a raczej z Demony. Pokusa Lisy Desrochers. Poniekąd miała być to misja samobójcza, ale, jak widać, wciąż żyję i mam się dobrze, a książkę przeczytałam.

Fusy się sypały, co jakiś czas pukałam się w głowę, warczałam, grzmiałam, wyzywałam. Siedziałam z ołówkiem i zaznaczałam sobie coraz to nowe fragmenty godne uwagi. A tu błąd językowy, a tu brak przecinka. Najlepszy był i tak błąd logiczny… W przeciągu dwóch spacji główna bohaterka, dotąd kreująca się na ostrą dziewczynę, wskoczyła do łóżka z chłopakiem (teraz w sumie nie mam pewności, czy to łóżko było, czy coś innego) i zaczęła kur**ować. To sprawiło, że po prostu śmiać się zaczęłam. I przepraszam za niejaki spoiler, ale mam nadzieję, że gdy przeczytacie moje słowa, nie będziecie po książkę sięgać.

Im dalej brnęłam, tym ciekawiej się robiło. Na szczęście logiki zabrakło tylko w tamtym momencie, potem ja i mój biedny umysł dawaliśmy sobie jakoś radę z ogarnianiem głównej bohaterki. Oczywiście, autorka zaszalała, bój Piekło vs. Niebo odsłona któraśtam. O, motyw troszkę przypomina serię o Madison Avery, która kompletnie mi nie podeszła. Jak Kim Harrison mogła coś takiego napisać?!

Ale wracając do tematu, pomimo wszystkiego, co na górze wymieniłam, bój z książką wygrałam. I w sumie nawet dobrze, że ją przeczytałam, mój nudny wakacyjny żywot dostał troszkę rozrywki. Uśmiałam się w niektórych momentach. O, na przykład tutaj -  ,,Nagle zrywam krzyżyk z szyi i wbijam mu w oko”, w tym przypadku dosłownie tarzałam się po ziemi ze śmiechu. Nie to, że nieczuła jestem, ale w kontekście całej sytuacji, ba, nawet całej książki, to zdanie było śmieszne.

Podsumowując, wciąż mam problem, jaką oceną uraczyć książkę, a, co mi tam, dostanie 2+ za to, że się uśmiałam, za to, że główna bohaterka najpierw wydawała się w miarę sensowna i za pewien bieg wydarzeń, który mnie naprawdę zaciekawił. I to tyle, Drodzy Państwo, jeżeli chodzi o potyczkę Sihhinne vs. Demony. Sihhinne wygrała ^^

Za książkę dziękuję Pani Gosi z Publicatu ;)

środa, 8 sierpnia 2012

Muzyczne odkrycia #1

Tak, nowy cykl! Jakoś tak siedząc i myśląc, co by jeszcze na bloga wepchnąć przed wyjazdem, pojawił się pomysł, żeby zrobić notkę o moich ostatnich muzycznych odkryciach, a jest ich troszkę ;)
Pierwszym odkryciem jest Calvin Harris, którego pokochałam za We Found Love z Rihanną. Jakiś czas temu natrafiłam na Let's go - też fajne, a potem na Feel So Close, które zdobyło moje serce. Wspaniały jest także remix Spectrum Florence and The Machine, ale moim faworytem jest piosenka We'll be coming back w duecie z Example, który będzie moim drugim odkryciem muzyczny. Teraz, po kolei, wymienione utwory:

Dwa lata temu nie sądziłam, że polubię Example, serio! Jak usłyszałam Changed the way you kiss me, to moja jedyną reakcją było - hm, nie podoba mi się. A po usłyszeniu We'll coming back(^) polubiłam jego barwę głosu i postanowiłam zapoznać się z innymi piosenkami. Najlepsza według mnie to Kickstarts, ale Daydreamer z Flux Pavilion to też kawał dobrej muzyki densingowej, jak ja to mówię ;)
Trzecie i ostatnie odkrycie w tej odsłonie to zespół Lostprophets, a w szczególności piosenka Rooftops. Uwielbiam w niej dźwięki basów, energię, a także coś, czego za bardzo nie mogę opisać słowami, ale to sprawiło, ze utwór pokochałam, gdy usłyszałam go po raz pierwszy ;)

PS: A może tak by z tego zabawę zrobić? Jak ktoś chce, to może wziąć udział, zapraszam, bo jestem ciekawa Waszych ostatnich muzycznych odkryć.

***
I tak na koniec - w ciągu najbliższych dwóch tygodni recenzje będą się pojawiały rzadziej, ale bloga nie zawieszam. W planach - ,,Demony" Desrochers, ,,Magiczne lata" McCammona, ,,Kuszona" Cast i ,,Wybacz, ale będę Ci mówiła skarbie" Mocci. Od czego najlepiej zacząć? ;)

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

John Stephens, Szmaragdowy Atlas


,,Pewnej zimowej nocy siły ciemności wyrywają z rodzinnego domu troje dzieci. Dziesięć lat później Kate, Michael i Emma wciąż nie mają pojęcia, co się wtedy stało i gdzie się podziali ich rodzice. Odpowiedź może dać zaczarowany atlas. Uwalniając drzemiącą w nim moc, dzieci przenoszą się do miejsca, którym włada piękna księżna- wiedźma. Kate i jej rodzeństwo przeżyją niewiarygodną przygodę – odnajdą uwięzione dzieci, staną oko w oko z krwiożerczymi wilkami, stoczą bitwy na śmierć i życie, spotkają olbrzymów i rozpoczną poszukiwania trzech ksiąg o niewyobrażalnej mocy.’’

Trójka dzieci bez rodziców wkroczy w świat magii i dowie się, że to, to i to jest możliwie. Brzmi banalnie, nieprawdaż? Bo takie jest. Ale wszystko zależy od oprawy, bo na pozór banalna historia może okazać się perełką pośród książek, nie tylko o tematyce młodzieżowej, gdzie króluje schematyczność. Dzisiaj będzie o ,,Szmaragdowym Atlasie "Johna Stephensa, z którego lekturą zwlekałam kilka miesięcy, aż wreszcie wczoraj naszła mnie ochota na tę powieść.

Historia sama w sobie jest ciekawa, po przeczytaniu samego opisu śmiałam się, że będzie to połączenie ,,Opowieści z Narni” i ,,Serii Niefortunnych Zdarzeń”. Później okazało się, że to w miarę trafne porównanie, bo w ,,Szmaragdowym Atlasie” znalazłam cechy obydwu wymienionych wyżej powieści. Ale to nie działa na niekorzyść, książki, którą aktualnie chcę omówić, o nie! To sprawia, że wiemy, czego się spodziewać, a taka wiedza często jest przydatna, nawet bardzo.

Troszkę dziwnie się czułam czytając tę powieść, ponieważ moim skromnym zdaniem jest ona adresowana do troszkę młodszych czytelników – wnioskuję to po języku, a także wieku głównych bohaterów (oczywiście zdarzają się wyjątki od reguły).  Do tego niektóre rzeczy wydawały mi się takie zwyczajne, proste, bez polotu. Czyli nic nowego. Ale pomysł tajemniczych ksiąg jest ciekawy, nie przeczę ;)

Gdzieś tak w połowie lektury zaczęłam się nieco nudzić, bo dla mnie z góry było wiadomo, że zrobią to, to i to. Były elementy zaskoczenia, była zła księżna (którą tak troszkę polubiłam), byli główni bohaterowie, których nie da się nie lubić (Emma najlepsza!). Ogółem, wszystko jest w porządku, jednakże dla mnie to było troszkę za mało, brakowało mi poważniejszej intrygi.

Jest to na pewno dobra lektura dla młodszych czytelników, starsi mogą po nią sięgnąć – jeśli bardzo tego pragną. ,,Szmaragdowy Atlas” był dla mnie miłą odskocznią, czytało mi się dobrze, aż nabrałam ochoty na obejrzenie sobie pierwszej części Narni. I to w sumie byłoby na tyle, jeśli chodzi o moje zdanie o tej książce – stawiam 4 i polecam, jeśli interesują Was tego typu historie.

Za książkę dziękuję Panu Krzysiowi i Wydawnictwu Bukowy Las! ;)

sobota, 4 sierpnia 2012

J.A. London, Ciemność przed Świtem


Ech, znowu wampiry. Na szczęście nie błyszczą się na słońcu, tylko giną. Do tego... wyobraźcie sobie Przyrzeczonych z troszkę inną sytuacją ludzkości. Taką bardziej tragiczną, by główna bohaterka była nieco doświadczona przez los. By była silna. I w sumie to się udało - bohaterka potem była silna, ale jak to mają wszystkie siedemnastolatki w takich książkach - głupkowatości nie zabrakło, niestety.

Jednakże, ta historia ma ręce i nogi, i kręgosłup też. Fabuła ma większy sens, akcja jakoś toczy się do przodu - teoretycznie wszystko jest ok. Do tekstu wkradło się kilka podłych literówek, ale nie można za to obwiniać autorów, tylko wydawnictwo - jednakże lepsze to, niż zlewający się tekst (tak było w przypadku którejś z książek z serii fantastycznej Prószyńskiego - bardzo ciężko się czytało, bo nie mogłam odróżniać akapitów i dla mnie wszystko było całością. Podobnie także było z GONE 5, gdzie zmiany miejsc i bohaterów w rozdziałach nie były porozdzielane).


piątek, 3 sierpnia 2012

Ernest Cline, Player One


Gdy przeczytałam jedną książkę, w której historia opierała się na grze symulującej życie, wpadłam. Było to rok temu i nie sądziłam, że natknę się jeszcze na kilka książek o podobnej tematyce i w sumie każda będzie lepsza od poprzedniej. Hyperversum pokochałam od pierwszej strony, tak samo było z Sagą. Erebos już niestety nie był tym, czego szukałam, czegoś w nim brakowało, żebym mogła z czystym sercem porównać go do wyżej wymienionych pozycji. A Player One to książka niepozorna. Z rozpoczęciem lektury zwlekałam, i to długo, w sumie moje zwlekanie trwało miesiąc... aż w końcu postanowiłam się za książkę zabrać i… nie było mnie przez kilka godzin.

Po pierwsze, OASIS jest gratką dla fanów gier. Tych starszych i tych nowszych. Dla fanów platformówek, MMO, MMORPG, zwykłych RPG, czy nawet najprostszych strategicznych, do których potrzebne są kartka i ołówek. Nie jestem wytrawnym graczem, ba, nawet graczem bym się nie nazwała. Więcej czytam, niż gram. Jeżeli już gram to tylko okazjonalnie, gdy mam jakąś wewnętrzną potrzebę, by wyładować swój gniew na padzie. Ale wiedza z gier w sumie nie jest przy lekturze potrzebna, trzeba po prostu lubić i cenić sobie takie tematy,  wtedy można już z kopyta ruszać, by zatracić się w tym ciekawym świecie.

I… Jak zwykle mój wniosek po przeczytaniu takiej książki jest prosty – chciałabym mieć taką grę, ale nie chciałabym żyć w takim świecie – to przerażające. Troszkę przypomina wizję z filmu Surogaci, ale można by doszukać się większej ilości powiązań – takie tkwienie w sztucznej rzeczywistości/ niewychodzenie z domu było przedstawione w wielu filmach czy książkach.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...