środa, 31 października 2012

Stos 30

Oto jest stos październikowy. Wciąż nie kupiłam ani jednej książki, yahey! Już dwa miesiące wytrzymałam! Ale sądzę, iż niedługo to złamię, ponieważ zbliża się parę ciekawych premier, które pewnie zmuszą mnie do zakupu jakiś powieści. Ale to dopiero pod koniec listopada. 

~Muse, 2nd Law; Billy Talent, Dead Silence~ od DużegoKa. Drugi krążek jest o niebo lepszy od pierwszego i sprawił, że polubiłam formację Billy Talent. A nowa płyta Muse mnie zawiodła...
~Skunk Anansie, Black Traffic~ od merlina - jak widać, wzięłam się ostro do roboty, jeżeli chodzi o recenzowanie płyt. Dotąd znałam tylko Weak i Because of You Skunk Anansie, zaczęłam też powoli przesłuchiwać płytę, ale.. Coś mi nie styka.
~Dziewczyny w podróży~ od merlina. Wspaniała, wspaniała, wspaniała! Dzięki niej zrezygnowałam z wakacyjnego siedzenia w domu, tylko, dopóki mam możliwości, zaczęłam planować wyjazdy obfite w zwiedzanie.
~Marissa Meyer, Cinder~ od Egmontu, postaram się niedługo zabrać za lekturę. Ale zapowiada się nieźle, jeszcze po tylu zachęcających opiniach i recenzyjach...
~Świat Nocy, Śniąc na Jawie, Błękitna nadzieja~ od PB, w kolejce do czytania, z cyklu odmóżdżające romanse paranormalne. Plus Świat Nocy. Który PR nie jest.
Niżej Ruchomy Zamek Hauru (więcej spodziewałam się po tym filmie... A ten się kupy nie trzymał!) i dwie gry, w które zamierzam pograć w nadchodzący weekend.
Miłego weekendu!

czwartek, 25 października 2012

Jula, Na krawędzi



Na dzień dzisiejszy – kto by nie słyszał o Juli, młodej wokalistce, która robi ,,spektakularną” karierę na polskiej scenie muzycznej. Jak to możliwe? Parę dźwięcznych, wpadających w ucho piosenek z banalnymi tekstami. Krótko i na temat o całej jej płycie. Bo po Na krawędzi spodziewałam się naprawdę więcej. Zanim płytę dostałam, słuchałam sobie Za każdym razem i Nie zatrzymasz mnie. Pierwsza piosenka w radiostacjach w całym kraju stała się hitem. Druga też. Jula wystąpiła na paru większych koncertach, potem wzięła udział w Bitwie na Głosy… Czy naprawdę zasługuje na coś takiego? Rozumiem, pełna zapału młoda dziewczyna. Skrzętnie ukrywa swoje życie towarzyskie. Ale czy naprawdę ma tak dobry głos? Nie ma. Na żywo nie ciągnie własnych piosenek. Nie ma interesującej barwy. Ot, przeciętniak.


I taki przeciętniak znany jest przez większość narodu z radia/gazet/telewizji. To jest typowa komercyjna artystka, z typu tych, które są lubiane przez większość ludzi. Bo niezobowiązujące, bo uszy nie bolą, bo ma w miarę miły głos… Ale na Zachodzie kariery nie zrobi. Może i w Polsce takie coś przechodzi… Tam w sumie też, ale artystki, nawet jeżeli nie są jakoś ultra zdolne, to jednak mają siłę przebicia i po chwili zna je cały świat. A gdzie jest prawdziwa muzyka, głębia w utworach? Ciekawe, niebanalne teksty nie tylko o miłości?

Prawdę pisząc, wciąż nie potrafię wyjść z podziwu, że taka Jula robi tak ogromną karierę, a np. inna artystka, o wiele lepsza, jest niedoceniana i nieznana przez większość ludzi, których pytam o jej pseudonim artystyczny. Widać nie lubi się teraz oryginalności i jakiegoś odstępstwa od norm, przykre dość.


Płyta jest w miarę spójną kompozycją. Czyli że utwory aranżacjami zbytnio od siebie nie odstają. Jest parę niezłych piosenek, np. dwie wyżej wymienione, czy Tylko ty –rytmicznie i dźwiękowo przypomina Za każdym razem. Byłam też mi się w miarę podoba, ale niestety nie ma fajerwerków. Linia wokalna była tworzona z myślą o jej głosie, potem trochę poprawiono komputerowo i voila. Jeżeli szukacie kogoś w stylu Florence Welch, to Jula na pewno  się do takich osób nie zalicza. Głównie przez słaby głos.


To na czym polega ten fenomen? Na reklamie. Głównie na reklamie. Nie zaprzeczam, że miło spędziłam czas przy płycie, o nie. Ale… To nie jest nic wybitnego. Taka muzyka dobra do gotowania – nie odwraca uwagi treścią od czynności aktualnie przez nas wykonywanej. Więc na koniec będzie 2+. Za brak tej głębi, której usilnie poszukuję na coraz to nowych płytach. Wiem, że porównanie Juli do Gosi Andrzejewicz może być trochę bolesne, ale właśnie tak mi się kojarzy. Te teksty.. Takie proste, prostsze niż budowa cepa. Ale przynajmniej mam świadomość, że gdzieś w Polsce są artyści, którzy tworzą inaczej. Monika Brodka, Mela Koteluk, Julia Marcell. Mają jakieś grono fanów, prawda? Czyli że są gdzieś w Polsce także słuchacze, którzy szukają w muzyce czegoś więcej, niż nudnych i prostych pioseneczek o miłości. 

wtorek, 23 października 2012

Lauren Oliver, [pandemonium]


Lena żyje w świecie, w którym [miłość] uznano za niebezpieczną chorobę, a ludzie poddawani są zabiegowi, po którym już nigdy nie będą mogli kochać. Tuż przed operacją dziewczyna zakochuje się w Aleksie. Ich wspólna ucieczka kończy się tragicznie… Wśród dymu i płomieni Lena widzi twarz ukochanego po raz ostatni. Zrozpaczona przystępuje do ruchu oporu, by walczyć o wolność i [miłość]. Na jej drodze staje tajemniczy Julian. Czy można pokochać największego wroga?


Kwestią sporną jest fakt ponownego zakochiwania się po śmierci naszej pierwszej miłości. Umiera Wam osoba bliska, z którą tworzyliście szczęśliwy związek, miłość ponad życie, a ta osoba nagle znika. Nie ma jej. Odeszła. Macie żyć w celibacie, smutni, depresyjni? Czy może żyć pełnią życia, z myślą o osobie, która odeszła? Zakochać się być może ponownie, być szczęśliwym tak jak kiedyś, ale nie zapominać o zmarłym i o chwilach wspólnie przeżytych. Można tak? Można. Ale często społeczeństwo nakazuje nam chować się, udawać ,,warzywo”, uważają, że jeżeli straciliśmy kogoś, to nie możemy już normalnie funkcjonować. Musimy cały czas modlić się do ołtarzyka. A na dobrą sprawę tak nie jest… Bo życie jest tylko jedno i wypada je przeżyć. Porobić to, czego nigdy nie mieliśmy okazji spróbować. Nie tylko dla zmarłego, ale głównie dla siebie samego.

wtorek, 16 października 2012

Celine Kiernan, Zbuntowany książę


Lata wojen i rozłąki odcisnęły na królewskich synach mocne piętno. Alberon nie wierzy w dyplomację i jest zdecydowany bronić królestwa siłą. Z dumą prezentuje plany swej tajnej broni – Krwawej Maszyny. Razi obawia się jednak, że Maszyna zniszczy wszystko, co w czasie swego panowania osiągnął ich ojciec. Pomimo kontrowersyjnych sojuszy Alberona Wynter staje po jego stronie, nawet kiedy wyczekiwanymi w obozie sprzymierzeńcami stają się Wilkołaki…

Zbuntowany książę to już ostatnia część Trylogii Moorehawke. Ostatnia i czy najlepsza? Nie do końca. Jednak najlepiej wspominam pierwszą część, była najbardziej nowatorska, a wydarzenia z drugiej i trzeciej tak trochę zlewają się ze sobą w moim umyśle, ciężko jest mi je od siebie oddzielić. Może też dlatego, że utrzymane są w tym samym nastroju, dzieją się w podobnym klimacie, są w sumie podobne, tylko różnią się szczegółami. Oczekiwałam też tak trochę epickiego zakończenia, ale takiego nie otrzymałam. Było… Normalne, zwykłe, przeciętne. Bez żadnych fanfar. Może i działo się dużo, ale jakoś mnie to nie poruszyło, w głowie rozbrzmiewał mi tylko komentarz w stylu ,,meh”. 

Żałuję trochę tego, ale ponownie nie zaprzeczę, że powieść czyta się dobrze. Znakomita narracja i szczegółowe opisy przenoszą czytelnika w fantastyczny świat Wynter, pełen poświęceń i problemów. Nie brakuje nagłych zwrotów akcji i realistycznych bohaterów. Podoba mi się cały zarys historii, jest dobrze nakreślony, bez irytujących luk. Autorka wykreowała wszystko od początku do końca, dokładnie, choć zostawiając czytelnikowi trochę miejsca na własne fantazje i dopowiedzenia.

Bohaterów dalej mogę chwalić, bo bardzo ich polubiłam i po lekturze części trzeciej wreszcie mam pełny obraz motywów ich zachowań, wydarzeń z przeszłości. Celine wprowadziła do akcji postać Alberona, przedstawia go takim, jakim jest w czasie wydarzeń z części trzeciej, więc dzięki temu możemy zaobserwować jego przemianę. Przemianę także widać w Wynter, która, bo jakżeby inaczej, stała się silną i pewną siebie istotą. Razi wciąż jest Razim, choć nie brakuje mu ciężkich doświadczeń, a Christopher, troszeczkę usunięty na drugi plan, za mało mi go było w powieści.

Waham się co do faktu, jak zakończyć ten tekst. Nie wiem, jaką ocenę postawić, choć pewnie wpływ poprzednich części poczuję i ocenę podwyższę. Tak. Dlatego będzie 4+, spodziewałam się czegoś lepszego, ale w ogólnej skali jest nieźle. Celine, ale mogłaś dopisać może coś jeszcze! Jakiś prequelik! Czy coś! Trylogia Moorehawke to seria na pewno niezwykła. Niezwykła dlatego, że łączy w sobie wszystkie ważne dla nas zagadnienia, skupia się na problemach rodzinnych, miłosnych, politycznych. Problemach, jakie nękają władców. I jakie mogą kiedyś nękać nas, choć nikomu tego nie życzę. Sprawia to, że jeszcze chętniej się ją czyta, bo przecież można traktować to jako niemałą pomoc, gdy w takiej sytuacji staniemy. Ale przecież głównym argumentem za przeczytaniem będzie fakt, że kto by nie chciał teraz, jesiennym wieczorem, okokonować się kocem z książką i ciepłą herbatką (nie dosłownie) i przenieść się do niepowtarzalnego świata choć na chwilę, by uciec od zaokiennej szarości? Właśnie dlatego lubię historie osadzone w tak barwnych krainach, bo poprawiają mi humor i czasem przybliżają pewne problemy. Tak. Może i nie umieściłam serii w rankingu ulubionych czytadeł, ale to nie znaczy, że nie jest ona jedną, z moich ulubionych. Ba, jest! To ta seria nie raz przywracała mi wenę, czasem była natchnieniem po sięganie po książki o podobnej tematyce. To tyle ode mnie. Do Was należy decyzja, czy zdecydujecie się na przeczytanie.

Za książkę dziękuję grupie wydawniczej Publicat!
(Wiem, że w recenzji części drugiej pisałam, że to właśnie ona najbardziej mi się podobała. Jednak przez pryzmat czasu stwierdzam, że pierwsza najlepsza i basta!)

*Zatruty Tron *Królestwo Cieni* ~Zbuntowany Książę~

poniedziałek, 15 października 2012

Jak chcieć to móc. Historia Julii Marcell w II aktach

Popełniłam pewne coś... Chyba jest to artykuł. Pisałam go z myślą o ActionMagu, ale na bloga także nim zarzucę, bo w sumie jestem dumna z siebie. A jaki jest cel? Przybliżenie Wam postaci Julli Marcell ;)
~*~



PROLOG:
EP’ka Storm. 2007 rok. Młoda polska wokalistka, Julia Marcell, komponująca od 14 roku życia wreszcie decyduje się na wydanie swoich pięciu utworów. Sama. I co z tego wyszła? Wspaniała, ale to wspaniała EP’ka. Pięć niepozornych piosenek pełnych fortepianowych brzmień i ciekawych tekstów wyśpiewywanych mocnym głosem Julii. Ale dlaczego już wtedy nie stała się ona sławna? Trudno powiedzieć. Może wpływ miało na to fakt, że do wielu ludzi taka muzyka nie dociera, nie rozumieją jej piękna. Bo Julia już Storm pokazała, że gra inaczej, ale nie zaprzeczała, że inspirowała się Reginą Spektor.

Twin Hearts, Storm i The Roads to najciekawsze piosenki z EP’ki. Accordion Player i Jack the Ripoff nie brakuje uroku, ale jednak w tych wyżej wymienionych trzech jest jakaś magia, która wkrada się w serce słuchacza i w nim zostaje.

Storm to dobry początek. Ale właściwą karierę Julia zrobi trochę później… I tym akcentem możemy przejść do …

AKT I, w którym Julia wydaje pierwszą dłuższą płytę:
Październik 2007. Julia za pomocą strony Sellaband postanawia zebrać kwotę 50000 dolarów, która umożliwi jej nagranie longplaya. I zebrała tę kwotę. W taki sposób powstał jej debiutancki album, It Might Be Like You. Utrzymuje nastrój EP’ki dzięki klawiszowym i skrzypcowym aranżacjom, ale powoli także zaczyna odchodzić w stronę tego, co zaprezentuje na June, dlatego It Might Be Like You jest dla mnie płytą przejściową pomiędzy dwoma stylami, w których prezentuje się wokalistka.

12 piosenek, z których nie wszystkie zdobywają serca. The Story, Married to Life, Billy Elliot, Dancer, Carousel czy Fear od Flying to najlepsze z nich. Potencjał miało także Outer Space, ale irytuje nieco linia instrumentalna, mnie po prostu nie podchodzi rytm tego utworu. Jest taki nijaki, szczerze pisząc.

It Might Be Like You nieco mnie zawiodło, może też dlatego, że przygodę z wokalistką zaczęłam od June, co jest kompletnie różne od pierwszej płyty Julii.

Takim sposobem doszliśmy do…

AKT II, w którym Julia wydaje drugą płytę i zdobywa masę fanów:
Październik 2011. Julia stała się wokalistką świadomą swojego głosu i umiejętności. Z taką wiedzą zaczyna tworzyć materiał na nową płytę. Materiał, którego albo się kocha, albo się go nienawidzi. Nie można być pomiędzy. Jest to tak wyjątkowa płyta, że żeby ją polubić musiałam się głębiej wsłuchiwać. I udało mi się, i to właśnie w tym momencie pokochałam Julię. Za co? Za rytm, za power, za głos, za ciekawe aranżacje. Za to, że trochę przypominała mi inne wokalistki, które bardzo lubię i szanuję.

Już na wstępie dostajemy po głowie mocnym rytmem, bo płyta zaczyna się od June. Potem Matrioszka, Since, CTRL. CTRL to dziwna piosenka, jedyna, która mnie nieco irytuje na płycie. Po CTRL nieco niedoceniany utwór, Gamelan, który wcale nie odchodzi od konwencji całego krążka. Jeden z lepszych, śmiem zauważyć.  Potem chwila odpoczynku, czyli krótkie przejście instrumentalne i Echo! Najwspanialsza piosenka w karierze Julii, uwielbiana przez fanów. Dowodem tego może być to, że na jej łódzkim koncercie wszyscy krzyczeliśmy, żeby właśnie tę piosenkę zaśpiewała na koniec. I my zaśpiewaliśmy z nią. Echo to pełen metafor utwór, którego zrozumienie jest nie lada wyzwaniem. Po Echo nadchodzi I Wanna Get On Fire, najbardziej zagadkowa i niepokojąca piosenka z całego krążka. Ma w sobie coś magnetycznego, coś, co sprawia, że słuchaczowi przechodzą ciarki po plecach.  Crows i Shhh, mocne, taneczne utwory, przy których nasze kończyny nie mogą ustać w miejscu. I na zakończenie spokojniejsze Aye Aye, kolejna perełka na płycie, szkoda także, że kolejna niedoceniana.

Sukces June przyczynił się do tego, ze otrzymała Paszport Polityki w kategorii Muzyka Popularna, Fryderyka w kategorii Album roku: muzyka alternatywna i 6 innych nominacji do Fryderyków.

EPILOG:
Na łódzkim koncercie, Julia w prezencie zagrała nam swoje dwa nowe utwory, jeszcze nigdzie nie publikowane. Widać w nich wpływy poprzednich wydawnictw, ale sądzę, że otworzą kolejny rozdział w twórczości artystki.

Julia jest mega pozytywną osobą, widać, ze kocha to, co robi. To się chwali. Dlatego z niecierpliwością oczekuję jej kolejnego koncertu w moim rodzinnym mieście, kolejnej płyty i … Idę zasłuchiwać się w jej niezwykłych utworach i zachęcać moje otoczenie do czynienia tego samego. 

piątek, 12 października 2012

Lista ulubionych czytadeł Sihhinne


Postanowiłam wziąć udział w tej zabawie. Może też dlatego, że co jakiś czas ulubione czytadła się zmieniają i chcę mieć gdzieś zapisane, że to akurat w tym momencie podobało mnie się to, to i to. Za zaproszenie dziękuję Cassiel i Jane ;)

1. Haruki Murakami 1Q84 - ranking otwiera jedna z moich najukochańszych książek. Gdy tylko przeczytałam pierwszą stronę, wiedziałam, że książkę pokocham. I że nie będę mogła po niej spać xD Pierwsza część jest niezaprzeczalnie najlepszą z trylogii, najciekawszą, z największą ilością napięcia, bo autor dopiero nas wprowadza w zadziwiający świat z dwoma księżycami, stawia przed nami masę niewiadomych i każe kontynuować lekturę. Nie czytałam nic po za tą serią Murakamiego, ale mam nadzieję, że niedługo to zmienię, a tym samym jakaś nowa pozycja wpłynie do tego rankingu ;)

2. Maja Lidia Kossakowska Siewca Wiatru - co to za ranking ulubionych czytadeł bez Daimona Freya i anielskich zastępów? Siewca Wiatru to jedna z pierwszych książek, którą pokochałam od samego początku i którą mogę czytań nieskończenie wiele razy. Humor jest wprost genialny, pomimo ,,tragicznych" sytuacji czytelnik i tak tarza się po śmiechu. To głównie zawojowało moje serce. Tak samo postać Daimona, Gabrysia czy Zgniłego Chłopca, nieco pominiętego w części pierwszej. O i Lampka. Taaak, Lampka jest boską postacią.

3. Suzanne Collins Igrzyska Śmierci - znowu, co to za ranking bez Katniss? Pomimo tego, że to właśnie Kosogłos jest najbardziej wzruszający, to do Igrzysk Śmierci mam największy sentyment, najlepiej mi się kojarzą, dlatego tę część wybrałam do rankingu. Uwielbiam całą historię, uwielbiam pomysł na Głodowe Igrzyska, uwielbiam pióro autorki, uwielbiam to napięcie, wszystko w książce jest w sumie niesamowite! A kto nie czytał, niech żałuje!

4. Julie Kagawa Żelazna Królowa -  jeszcze niewydana w Polsce, ale mam ją już za sobą i przyznam, że dawno nie byłam tak wkurzona, jak podczas czytania ŻK. Wkurzona na to, co autorka zrządziła bohaterom, oczywiście. Bo technicznie jest cudownie, magicznie, fantastycznie *w tym miejscu jeszcze więcej pozytywnych przymiotników*. Trzecią część czyta się najlepiej, akcja jest najbardziej zaskakująca, wydarzenia z pierwszej i drugiej mogą się schować przy pierwszej. I Ash, taaak, pominięcie sylwetki Asha w tym opisie byłoby niewybaczalne xD

5. Joe Abercrombie Zemsta najlepiej smakuje na zimno - cegła niemała, ale jak wciąga! I jak nieziemsko stworzony świat! *_* Nic więcej w sumie nie muszę o niej pisać, książka przegenialna i trzeba, po prostu trzeba się z nią zapoznać!

6. Antoine de Saint-Exupery Mały Książę - tego chyba też nie trzeba komentować. Piękna i smutna opowieść o poszukiwaniu przyjaźni z masą cudnych cytatów. Najładniejsza lektura, jaką kiedykolwiek czytałam. 

7. Małgorzata Gutowska-Adamczyk Mariola, moje krople... - groteskowe przedstawienie czasów PRL-u, czyli okresu, którym od zawsze się interesowałam. Łzy ze śmiechu gwarantowane, uwierzcie. Historia nie wychodzi poza mury teatru i w sumie dobrze, interesuje mnie teatr od podszewki. Dlatego książki nie mogłam w tym rankingu pominąć.

8. J. K. Rowling Harry Potter i Zakon Feniksa - moja najukochańsza część HP, może dlatego, że jest w niej dużo Syriusza Blacka. Syriusza uwielbiam, tak samo jak wszelkie wspomnienia o jego młodości spędzonej w Hogwarcie. Część 5 wydaje się mi najciekawsza, ogólnie dzięki tej książce pokochałam całą serię, ale moją wielką Trójcą pozostają części 5, 6 i 7. 

9. Markus Zusak Złodziejka Książek - z cyklu cholernie smutnych powieści, narracja mnie powaliła, tak samo przedstawienie Śmierci, masę łez wylałam w trakcie lektury, a czytałam ksiązkę dopiero raz. Chyba nie jestem gotowa na kolejne czytanie.

10. Libba Bray Mroczny Sekret - kolejna smutna historia rozgrywająca się w pięknej scenerii. Chciałabym się przenieść do czasów, w których rozgrywa się akcja, zawsze pociągała mnie wiktoriańska Anglia. Te suknie, obyczaje, aww. Średniowiecze pociąga mnie bardziej, ale Anglią w czasie rozkwitu także nie pogardzę ;)

Oczywiście moich ulubionych czytadeł jest więcej, ale wszystkie się tu nie zmieszczą :( Dodatkowo zamieszam parę fajnych piosenek Julii Marcell - wpływ zeszłotygodniowego koncertu ;) Nie zapraszam nikog.. JENNY! Tak, TY! Chcę zobaczyć Twoją listę, sis.

czwartek, 11 października 2012

Eva Voller, Magiczna gondola


Siedemnastoletnia Anna spędza wakacje w Wenecji. Podczas jednego ze spacerów jej uwagę przykuwa czerwona gondola. Dziwne. Czyż w Wenecji wszystkie gondole nie są czarne? Gdy niedługo potem Anna wraz z rodzicami ogląda paradę historycznych łodzi, zostaje wepchnięta do wody – a na pokład czerwonej gondoli wciąga ją niewiarygodnie przystojny młody mężczyzna. Zanim dziewczyna zejdzie z powrotem na pomost, powietrze nagle zaczyna drżeć i świat rozpłynie się Annie przed oczami.

Zauważyłam, że ostatnio Wydawnictwo Egmont wydaje same ciekawe książki. O ciekawej tematyce. Książki, które bardzo często poniewierają serca czytelników nadmiernymi zmianami sytuacji – w jednym momencie się śmiejemy, nagle zaczynamy płakać. I teraz… Wyszła kolejna taka książka. Być może to nie jest druga Trylogia Czasu, być może nie jest tak wzruszająca, tak fantastyczna, tak dobrze napisana, ale jednak… dotyczy podróży w czasie. A wszystko, co podróży w czasie dotyczy, w jakimś stopniu będzie dobre, choćby za samą tematykę.

Awww, Wenecja, tyle się nasłuchałam o tym mieście i od dawna moim marzeniem jest, by tam się wybrać. A Eva Voller w swojej książce dała mi namiastkę wyprawy, ukazała Wenecję w świetle doskonałym, zachęciła, sprawiła, że ,,poczułam” trochę magii tego miasta. Bo Wenecja jest piękna. Te kanały, te fantastyczne maski, widoki, renesansowe pałace, cudo! Mogłabym tam trochę pomieszkać, pooglądać, poczuć, pojeść włoskiego jedzenia. Oj tak, włoskie jedzenie to jest to! Pizze, pasty…

Odeszłam tym jedzeniem trochę od dzisiejszego tematu, ale wybaczcie, włoskie jedzenie to coś, czym mogłabym się napychać na co dzień. A Magiczna gondola… Zadziwiające jest to, w jaki sposób autorka postanowiła naszą główną bohaterkę cofnąć w czasie. W jakie realia. Bardzo interesujące realia. Wenecja to miejsce arcyciekawe, ale Wenecja w roku 1499? Też chciałabym się tak przenieść w czasie, ale… Zamieszkać tam na dłużej… Nie, chyba ja i moje upodobanie do nowoczesnych ułatwia czy życia nie dalibyśmy rady.

Podoba mi się pomysł na akcję, naprawdę! Oby więcej takich książek powstawało, ale znając mnie, po którejś tam książce o tym samym z kolei, temat mi się po prostu znudzi i zacznę szukać czegoś innego. Ale na razie jeszcze mi się nie znudził, więc rozpoczynam polowanie na powieści o podróżach w czasie.  Do tego, czytając, miałam wrażenie, jakbym czytała coś autorstwa Kerstin Gier. Może przez specyficzny rodzaj humoru, może przez podobieństwo do siebie Anny i Gwen, może przez podobny wątek romantyczny… Nie wiem, ale podobieństwo jest, co dla niektórych może być wadą, a dla innych zaletą. Dla mnie … Dla mnie to było w sumie neutralne, odczuwałam deja vu, ale zbytnio nie przeszkadzało mi to w lekturze.

Jestem zadowolona, bo dość długo czekałam na jakąś niezobowiązującą książkę, która z marszu poprawiłaby mi humor. Podróże w czasie + niemiecka autorka= genialna książka. I chyba ten przepis się sprawdza. A raczej niemiecka autorka + ciekawy temat = genialna książka. Ostatnio przechodzę niemałą fazę zainteresowania Niemcami. Jeszcze jakiś czas temu nie przepadałam za tym krajem, za językiem niemieckim, a teraz podśpiewuję pod nosem Seemanna i czytam niemieckie książki. Będzie 5. Zabrakło tego nieokreślonego czegoś, co sprawiłoby, że postawiłabym pełną ocenę. Nie wiem dokładnie co to, ale czasem od samego początku wiem, że książka może dostać tylko szóstkę, nic więcej. Drodzy Czytelnicy, to teraz idziemy do księgarni, kupujemy książkę i idziemy czytać!

Za książkę dziękuję niezawodnemu wydawnictwu Egmont ;)
~*~
Coming soon:

-Na krawędzi Juli-
-Koncert Julii Marcell w łódzkiej Scenografii-
-spotkanie z Kasią Michalak-
- Pandemonium Lauren Oliver-


poniedziałek, 8 października 2012

Lynn Raven, Pocałunek Kier


Przy pomocy podstępu, Mordan, pierwszy dowódca armii wojowniczych Kierów, dostaje w swe ręce młodą Lijanas z ludu Nivardów. Na polecenie swojego władcy Haffrena ma dostarczyć uzdrowicielkę na dwór królewski. Lijanas myśli jednak tylko o jednym – o ucieczce. Lecz gdy poznaje bliżej Mordana – słynnego ,,Krwawego Wilka” – ten zaczyna ją coraz bardziej pociągać. A on odczuwa to samo w stosunku do niej. Obydwoje czeka jednak śmiertelna niespodzianka…


A co powiedzie na dobry (w moim mniemaniu) kawałek damskiej fantastyki? Wciągającej, zaskakującej, może bez epickich bitew toczących się na lądzie, ale pełnej bitew w umysłach bohaterów, od których zależałoby późniejsze być, albo nie być. Z zadziwiającym i niesamowitym, naprawdę, niesamowitym wątkiem romantycznym. I otoczką fantasy, broni, zamków, średniowiecznej mowy, bez której ta książka niemiałaby w sobie tyle magii.

Nieźle się zapowiada, nieprawdaż? Ba, bo ogółem Pocałunek Kier to powieść niezła. Nawet nie niezła, a dobra. Nawet nie dobra, a wspaniała. Tak. Tym słowem w sumie można ją określić. I wpasowuje się w moje aktualne preferencje czytelnicze i chęć czytania fantastyki, najlepiej krwawej, z ,,nawalankami”, zamkami, rycerzami i mieczami. I lasami. Oj tak, te czasy wciąż mnie zadziwiają i na swój sposób ciekawią, ale żyć w nich bym nie chciała. Bo higiena kulała tak troszkę. Tak troszkę bardzo.

Podoba mi się postać Lijanas. Jest ciekawie przedstawiona, jako silna i niepodległa kobieta, co, no cóż, w tamtych czasach chyba było rzadkością. Mam słabość do takich bohaterek, lubię, jak kobieta potrafi walczyć o swoje. A najlepiej jak walczy mieczem. Lijanas to biegła uzdrowicielka, nad którą los pozornie się znęcił, ale w sumie… Bieg wydarzeń sprawił, ze dziewczyna stała się silniejsza psychicznie. I odkryła swoje przeznaczenie. I parę innych rzeczy ;)

Podoba mi się fabuła. Taka niecodzienna, jak dla mnie przynajmniej. Kierowie, genialni żołnieże! Ta całą ich charakterystyka, stereotypy, to niezrozumienie przez inne części społeczeństwa, to mnie zasmuciło, ale sprawiło, że od samego początku polubiłam ich, a raczej oddział Mordana. Jego towarzysze byli tacy realistyczni, tacy ludzcy, że od razu zyskali moją sympatię. Tak samo jak ich rumaki – ashentai -  oj, jak ja chciałabym takiego mieć. Od samego początku polubiłam te istoty, a najbardziej Ired, oczywiście, bo jej sylwetka była nam najbardziej przybliżona.

Jestem bardzo zadowolona z lektury! Bardzo, bardzo, bardzo! Pocałunek Kier jest na pewno wymagającą książką, ma ciekawą akcję, zawiłą fabułę, przyjemnych bohaterów, niezłe opisy i taką fajną (kolejne słowo, które mówi wszystko i nic) atmosferę, która, jak dla mnie, nadawała wszystkiemu ,,smaczku”. I, coś jest w tej niemieckiej literaturze, że tak dobrze się ją czyta. Kerstin Gier, Eva Voller, Bettina Belitz, a teraz Lynn Raven. Kurczę, wypada mi sięgnąć po jej wcześniejszą książkę, głównie z uwagi na poziom najnowszej. Będzie piąteczka, oj, będzie. Więc 5. A nawet 5+. Za całokształt. Za Mordana, który być może nie jest Ashem, ale i tak bardzo go polubiłam. Za Lijanas i jej charakter. I za intrygi, ach, bo to chyba intrygi lubię najbardziej.

Za książkę bardzo serdecznie dziękuję Pani Ewelinie i  Oficynie Wydawniczej Foka! ;)

~*~
Coming soon:
-Magiczna Gondola
-Relacja z koncertu Julii Marcell
-Relacja ze spotkania z Kasią Michalak
-Jula Na krawędzi

wtorek, 2 października 2012

Stos 29

To chyba będzie najmniejszy stos miesięczny w historii bloga! I patrzcie, nie kupiłam ani jednej książki we wrześniu, jeee!
Od góry: 
-Jula, Na Krawędzi, płyta już przesłuchana, ale średnio mi się podoba, może dlatego, że w sumie teksty są bardzo podobne. Od Merlina.
-Bisco Hatori, OHSHC 13, zakup własny, nie mogę się doczekać tomu 14, bo właśnie wkroczył mój ulubiony wątek *_*
-Fairy Tail 8, prezent od koleżanki, przywiozła mi z USA, dwie kolejne mangi są pożyczone właśnie od niej.
-Małgośka Szumowska, Sponsoring, obejrzany, >recenzja<, od Merlina
-Keri Arthur, Niebezpieczna rozgrywka, niespodziewajka od Erici, nie za bardzo wiem, kiedy mam ją w terminarz wcisnąć xD
-Collen Houck, Klątwa Tygrysa. Wyprawa, wygrana w konkursie na videorecenzję, także nie wiem, kiedy się za nią wezmę.
-Lauren Oliver, Pandemonium, od PB, nie mogę się doczekać, aż się wreszcie za nią zabiorę. Delirium bardzo mi się podobało!
-Marie Lu, Legenda, od PB, >recenzja<, niezła książka!
-Lynn Raven, Pocałunek Kier, od Foki, parę dni temu zaczęłam czytać i bardzo mi się podoba! Recenzja niedługo.
-Eva Voller, Magiczna Gondola, dzisiaj przyszło, od Egmontu

Czytaliście już może coś z tego stosu? ;) 
Nuta na dziś: 


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...