~*~
PROLOG:
EP’ka
Storm. 2007 rok. Młoda polska
wokalistka, Julia Marcell, komponująca od 14 roku życia wreszcie decyduje się
na wydanie swoich pięciu utworów. Sama. I co z tego wyszła? Wspaniała, ale to
wspaniała EP’ka. Pięć niepozornych piosenek pełnych fortepianowych brzmień i
ciekawych tekstów wyśpiewywanych mocnym głosem Julii. Ale dlaczego już wtedy
nie stała się ona sławna? Trudno powiedzieć. Może wpływ miało na to fakt, że do
wielu ludzi taka muzyka nie dociera, nie rozumieją jej piękna. Bo Julia już Storm pokazała, że gra inaczej, ale nie
zaprzeczała, że inspirowała się Reginą Spektor.
Twin Hearts, Storm i The Roads to
najciekawsze piosenki z EP’ki. Accordion
Player i Jack the Ripoff nie
brakuje uroku, ale jednak w tych wyżej wymienionych trzech jest jakaś magia,
która wkrada się w serce słuchacza i w nim zostaje.
Storm to dobry początek. Ale właściwą
karierę Julia zrobi trochę później… I tym akcentem możemy przejść do …
AKT I, w którym Julia wydaje pierwszą dłuższą płytę:

12
piosenek, z których nie wszystkie zdobywają serca. The Story,
Married to Life, Billy Elliot, Dancer, Carousel
czy Fear od Flying to najlepsze z
nich. Potencjał miało także Outer
Space, ale irytuje nieco linia instrumentalna, mnie po prostu nie podchodzi
rytm tego utworu. Jest taki nijaki, szczerze pisząc.
It Might Be Like You nieco mnie
zawiodło, może też dlatego, że przygodę z wokalistką zaczęłam od June, co jest kompletnie różne od
pierwszej płyty Julii.
Takim
sposobem doszliśmy do…
Październik
2011. Julia stała się wokalistką świadomą swojego głosu i umiejętności. Z taką
wiedzą zaczyna tworzyć materiał na nową płytę. Materiał, którego albo się
kocha, albo się go nienawidzi. Nie można być pomiędzy. Jest to tak wyjątkowa
płyta, że żeby ją polubić musiałam się głębiej wsłuchiwać. I udało mi się, i to
właśnie w tym momencie pokochałam Julię. Za co? Za rytm, za power, za głos, za
ciekawe aranżacje. Za to, że trochę przypominała mi inne wokalistki, które
bardzo lubię i szanuję.
Już
na wstępie dostajemy po głowie mocnym rytmem, bo płyta zaczyna się od June. Potem Matrioszka, Since, CTRL. CTRL
to dziwna piosenka, jedyna, która mnie nieco irytuje na płycie. Po CTRL nieco niedoceniany utwór, Gamelan, który wcale nie odchodzi od
konwencji całego krążka. Jeden z lepszych, śmiem zauważyć. Potem chwila odpoczynku, czyli krótkie
przejście instrumentalne i Echo!
Najwspanialsza piosenka w karierze Julii, uwielbiana przez fanów. Dowodem tego
może być to, że na jej łódzkim koncercie wszyscy krzyczeliśmy, żeby właśnie tę
piosenkę zaśpiewała na koniec. I my zaśpiewaliśmy z nią. Echo to pełen metafor utwór, którego zrozumienie jest nie lada
wyzwaniem. Po Echo nadchodzi I Wanna Get On Fire, najbardziej
zagadkowa i niepokojąca piosenka z całego krążka. Ma w sobie coś magnetycznego,
coś, co sprawia, że słuchaczowi przechodzą ciarki po plecach. Crows i
Shhh, mocne, taneczne utwory, przy
których nasze kończyny nie mogą ustać w miejscu. I na zakończenie spokojniejsze
Aye Aye, kolejna perełka na płycie,
szkoda także, że kolejna niedoceniana.
Sukces
June przyczynił się do tego, ze
otrzymała Paszport Polityki w kategorii Muzyka Popularna, Fryderyka w kategorii
Album roku: muzyka alternatywna i 6 innych nominacji do Fryderyków.
EPILOG:
Na
łódzkim koncercie, Julia w prezencie zagrała nam swoje dwa nowe utwory, jeszcze
nigdzie nie publikowane. Widać w nich wpływy poprzednich wydawnictw, ale sądzę,
że otworzą kolejny rozdział w twórczości artystki.
Julia
jest mega pozytywną osobą, widać, ze kocha to, co robi. To się chwali. Dlatego
z niecierpliwością oczekuję jej kolejnego koncertu w moim rodzinnym mieście,
kolejnej płyty i … Idę zasłuchiwać się w jej niezwykłych utworach i zachęcać
moje otoczenie do czynienia tego samego.
Ciekawy post!
OdpowiedzUsuń