W czerwcu zeszłego roku pierwszy raz zetknęłam się z książką do samodzielnej nauki języka. Jakoś tak wyszło, że trafiłam egzemplarz o języku chińskim od wydawnictwa Edgard. Wtedy przebiłam się przez jeden rozdział, nauczyłam się tonów i uwaga, uwaga, napisać w putonghua dzień dobry. Mój egzemplarz poleciał w kąt, bo jak to w wakacje bywa, miałam sto trzydzieści innych rzeczy, na których skupiałam uwagę. Lecz wreszcie nadszedł ten moment… Ponownie zajrzałam w głąb mrocznej półki językowej i wyciągnęłam z niej Chiński nie gryzie! Przezwyciężyłam wewnętrzny lęk… Uznałam, że już wystarczająco dużo nauczyłam się angielskiego wieczorem… Że mogę zająć się czymś innym. Zajęłam się. Pierwszym rozdziałem o języku chińskim…
1. Wreszcie, po tak długim czasie, ogarnęłam tony!
2. Dowiedziałam się, że nie muszę uczyć się odmiany wyrazów ani czasów gramatycznych! Bo takowe w języku oficjalnym nie istnieją!
3. Haczykiem do punktu drugiego jest poplątana konwersja wyrazów – jak je źle ustawisz, to zostaniesz źle zrozumiany. Uwaga: wyraz określający ZAWSZE stoi przed wyrazem określanym!
4. Wezmę sobie słońce, wezmę księżyc, wymieszam, wypowiem zaklęcie i mam słowo jasny! Jej!
5. Znaki chińskie mają cztery główne kategorie. Niektóre z nich mają się kojarzyć z uproszczonym rysunkiem (nadal nie wiem jak?!), inne w umowny sposób ukazują abstrakcyjne idee, jeszcze inne to np. drzewo+drzewo=las, a ostatniej grupy nadal nie rozumiem: dwa znaki z czapy, jeden sugeruje znaczenie, drugi naprowadza na wymowę. Teraz weź to człowieku z Polski zrozum…
6. Jest jeszcze coś takiego jak klucze, tzn. jeden element znaków występuje w wielu innych znakach. Jak zobaczymy w jakimś znaku kobietę, to przynajmniej możemy się zorientować, że jest to coś związanego z tą płcią.
Chcielibyście, żeby oficjalny język Chin nie miał przed Wami tajemnic? Jestem bardzo ciekawa, czy tylko mnie do niego ciągnie…
PS: Właśnie usłyszałam chiński. O jeżu, w co ja się wpakowałam… Ja chcę do japońskiego! Przynajmniej umiem już w nim śpieeeeewać!
Jejku!! Mnie z jednej strony ciągnie i chciałabym choć trochę się w ten język zagłębić, z drugiej jednak to takie lekkie pomieszanie z poplątaniem dla mnie. Może kiedyś zacznę, jednak na razie planuję rozpocząć samodzielną naukę hiszpańskiego.:)
OdpowiedzUsuńgratulacje.
OdpowiedzUsuńchiński jest bardzo trudny i nie tylko jeśli chodzi o pisownie. wymowa to też istne piekło.
ojejciu, gratuluję i trzymam kciuki..mnie w tym kierunku nie ciągnie jakoś, być może z powodu wysokiego stopnia trudności tego języka
OdpowiedzUsuńEeee, francuski prostszy :D
OdpowiedzUsuńOd dawna myślę o nauce chińskiego, ale kompletnie nie mogę się zebrać. Już jakiś czas temu oglądałam filmiki i nawet troszkę zapoznałam się z tonami, ale nic nie powtarzałam, więc nic już nie pamiętam. Wakacje przede mną, może tym razem uda się zarazić siebie samą miłością do chińskiego :-)
OdpowiedzUsuńGratuluję zapału i troszkę zazdroszczę - sama próbowałam kiedyś w ten sposób ogarnąć podstawy z norweskiego - klapa totalna!
OdpowiedzUsuńGratuluję ponownej mobilizacji! Czasem, gdy wraca się do czegoś po paru miesiącach, obiera się to lepiej niż za pierwszym razem.
OdpowiedzUsuńAle brak czasów gramatycznych! Ojej - to mi przypomina, jak nasz native speaker na uczelni dał nam do obejrzenia film o aborygenach (sam dużo mieszka w Australii) i notować różnice językowe - film był z angielskimi napisami. Zapamiętałam, że nie mieli oni rozróżnienia czasów - nie mówiąc już odrębnych dla nich formach gramatycznych. Także fascynujące, ale i momentami kłopotliwe zjawisko.
W nauce obcego języka ten fakt przemawia jednak na plus :)
Trzymam kciuki !
Amazing Blog !!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, wiem jak strasznie może ekscytować nauka nowego języka, jednocześnie pozytywnie nakręcając i mocno stresując. Bardzo chętnie będę obserwować Twoje potyczki z chińskim :) Sama próbuję wrócić do rosyjskiego, którego naukę rozpoczęłam kilka miesięcy temu, tylko dziwnym trafem wiecznie czasu brak. Ale nie poddamy się, prawda? ;)
OdpowiedzUsuńRosyjskiego zacznę się uczyć w nowej szkole, bo będę mieć jako kolejny język obcy po angielskim i niemieckim :D Tak, nie poddajemy się:)
UsuńHaha, ja francuski próbowałam :D A wydawnictwo Edgard polecasz?
OdpowiedzUsuńA śpiewanie po japońsku... czy to nie przypadkiem dzięki anime :D ? Sama śpiewam (hahahahahahahaha) melodię z Czarodziejki z Księżyca ;P
I próbuję nauczyć się francuskiego. I przypomnieć niemiecki z gimnazjum. Idzie tak źle, że gorzej być nie może :P To znaczy to drugie. A to pierwsze nic nie lepiej.
Jednak - powodzenia!
Na razie jako tako polecam, choć obiło mi się o uszy, że czasem można znaleźć u nich jakieś błędy. Akurat serie z [język] nie gryzie! są w miarę przystępne :D
UsuńTaaak! Anime! Za każdym razem, kiedy oglądam jakieś nowe, to zaczynam uczyć się openingu na pamięć :D
Dziękuję:) Mam nadzieję, że dam radę. I Tobie kibicuję z francuskim i niemieckim. Jeśli chodzi o ten drugi najbardziej pomogło mi słuchanie Rammsteina i tłumaczenie tekstów, heheh
Hah, też Rammsteina słuchałam :d I dalej to robię, jednak już trochę mniej :D
UsuńGratuluję zapału i trzymam kciuki, żeby trwał jak najdłużej. Sama kiedyś uczyłam się japońskiego, ale w końcu zaczęłam samodzielną naukę hiszpańskiego i nie miałam już siły do tamtego języka ;d
OdpowiedzUsuńPowodzenia w nauce. ;) Ja zdecydowałam się na japoński i myślę, że powolutku robię jakieś postępy, a co z tego wyniknie, to nie mam pojęcia. ;D
OdpowiedzUsuń