niedziela, 20 stycznia 2013

Edyta Bartosiewicz, 19.01.2013, Łódź [klub Wytwórnia]


Gdyby nie moja rodzicielka, kończyny me nie stanęłyby w Wytwórni dnia 19 stycznia. Biorąc pod uwagę to, że uwielbiam atmosferę koncertów i mogę na nie chadzać znając tylko trzy piosenki na krzyż danego wykonawcy bez wahania kupiłam bilety (w prezencie). Najlepsze jednak jest to, że przed samym koncertem to ja byłam tą bardziej podekscytowaną. Idąc na koncert Hey (także w Wytwórni) popełniłyśmy błąd i zajęłyśmy miejsca w pierwszym rzędzie. Na początku było widać dobrze, lecz później tłum ludzi przybył i wszyscy mi zasłaniali. Także pan i jego magiczna skrzyneczka od oświetlenia. Teraz, gdy tylko doszłam do sali, auli, nie wiem jak to nazwać – pomieszczenia, w którym Edyta miała występować, zauważyłam, że wcale nie ma tłumów. Pod samą sceną miejsca były zajęte, ale podest ogólnie pusty. Klapnęłam w piątym (bądź szóstym rzędzie, nie jestem pewna) i widok miałam doskonały! Byłam dokładnie naprzeciw artystki i nikt mi nie zasłaniał, yee!

Z lekkim opóźnieniem (takim Stingowym) na scenę weszła gwiazda wieczoru ze ślicznym jasno-brązowym elektrykiem i rozruszała fanów przearanżowanym Szałem! Pod sceną panował istny nastrój z tytułu piosenki. Ludzie wstali, zaczęli kicać na wszystkie strony, machać łapkami, pląsać, aż w końcu zostali upchnięci w zgrabny rządek na środku,  by nie zasłaniali innym siedzącym (wyłożyć kupę kasy na bilety i nic nie widzieć – mowy nie ma!). Radość ogarnęła wszystkich uczestników, Edyta otrzymała gromkie brawa, a potem śpiewała dalej. Zapowiedziała tajemniczego gościa (obstawiałyśmy z mamą, że to Krawczyk będzie). Gdy odśpiewała Urodziny, wstaliśmy i zaczęliśmy jej śpiewać Sto lat – tydzień wcześniej miała urodziny.


Aż nagle, niespodziewanie, na scenę wjechała Monika Kuszyńska, tajemniczy gość, by razem z Edytą odśpiewać piękny utwór Upaść by wstać, który tyczy się ich obu (i nie tylko ich) - choć straciłeś coś, co los ci kiedyś dał, wiedz, że upadłeś by wstać. Widownia po raz kolejny wstała, niektórym łzy pojawiły się w oczach grożąc rozmazaniem tuszu do rzęs i wypłynięciem soczewek (mnie na przykład).  Nie zabrakło piosenek z płyty Love, nie zabrakło Opowieści,  Snu, Jenny (przy której bodajże ponownie staliśmy i śpiewaliśmy razem z nią), Zegar też był, cover piosenki Joy Division także. Wokalistka dziękowała wielokrotnie za pojawienie się na tym koncercie, przedstawiła swój zespół i zeszła. Tłum oczywiście wstał, zacząć krzyczeć, skandować E-dy-ta! E-dy-ta!, parę osób ruszyło do wyjścia (…), a ona wróciła, by zagrać Ostatni, czyli moją ukochaną piosenkę jej autorstwa. Tłum stał. Potem Tatuaż, zejście, Madame Bijou, zejście, a na koniec koniec Szał, ponownie! Tłum znowu tańczy, podryguje do rytmu, śpiewa, w jednym słowie – bawi się. I długo po ostatecznym zejściu wokalistki trwa na miejscach wciąż skandując, z nadzieją, że ona wróci – ale po trzech bisach już nie wróciła.

Zaprezentowała nowy utwór – Renovatio, zagrała parę piosenek, których nigdy nie grała na koncercie (Siedem mórz, siedem lądów), dała fanom nadzieję na swój długo oczekiwany powrót. Jej koncert to gratka dla melomanów i przyznam, że nie żałuję, że się wybrałam. Ba, nawet mogę uznać, że to chyba był najlepszy, obok Stingowego, koncert w moim życiu! Atmosfera N I E S A M O W I T A, ludzie w różnym wieku połączeni miłością do artystki, radośni, bawiący się.  Czegoś takiego się nie zapomina. I pomimo że planuję w tym roku jeszcze parę koncertów, to chyba na żadnym (oprócz Iron Maiden) nie będę się tak dobrze bawić jak na tym właśnie!



Co więcej, już koncert Hey  udowodnił, że klub Wytwórnia to aktualnie najlepsze miejsce na koncerty w Łodzi – Atlas Arena jest za duża i ma średnią akustykę, Scenografia jest za mała i niezbyt przygotowana do koncertów, a o Dekompresji krążą niepochlebne opinie, choć tam jeszcze mnie nie było. A co dalej? Może Coma, może Mela Koteluk, czekam na jakieś MTV Unplugged, a tymczasem posłuchajcie trochę Edyty Bartosiewicz i jej bajecznego, nieco zachrypniętego głosu! 

[zdjęcia z gugla]

3 komentarze:

  1. UU to piękny koncert musiał być, skoro aż łzy Ci popłynęły. Ja bym chciała pojechać na koncert Sigur Rós...moje marzenie. Lubię piosenki Edyty Bartosiewicz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Utwór zaśpiewany z Moniką nosi tytuł "Upaść by wstać". Różnica niewielka, ale akurat o tym Edyta mówiła po koncercie, więc zauważam i tutaj ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, przed wpisaniem tego do tekstu sprawdzałam w guglu, czy aby na pewno dobrze pisuję, ale widocznie musiałam coś przeoczyć :)

      Usuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...