piątek, 22 marca 2013

Zakochani w Rzymie, Woody Allen (2012)



Znany architekt John (Alec Baldwin) spędza wakacje w Rzymie, w którym mieszkał przez pewien czas w młodości. Spacerując po swojej dawnej okolicy spotyka Jacka (Jesse Eisenberg), młodego mężczyznę, który przypomina mu jego samego z przeszłości. Jack zakochuje się po uszy w Monice (Ellen Page), olśniewająco pięknej i zalotnej przyjaciółce jego dziewczyny Sally (Greta Gerwig) i przeżywa jeden z najbardziej romantycznych epizodów w swoim życiu.
Obejrzałeś jeden film Woody’ego Allen’a. Nie spodobał Ci się? To wara od reszty. Spodobał Ci się? Możesz teraz spokojnie przeczytać poniższy tekst. A potem zaspokoić swoją własną ciekawość, czy moje zdanie ma jakiekolwiek racjonalne uzasadnienie na ekranie. Nigdy nie oglądałeś niczego wyreżyserowanego przez Woody’ego? A masz wysoki zakres tolerancji? Masz? Dobrze. To zacznij od O północy w Paryżu. Albo Vicky Christina Barcelona. Ale na pewno nie od Zakochanych w Rzymie.

W tym momencie pojawia się pierwsze pytanie do mnie: dlaczego?! A odpowiedzią nie będzie: nie wiem, ciężko powiedzieć. Cały problem z tym filmem polega na tym, że jest pogmatwany w niezdrowy sposób. W niektórych scenach mój umysł pragnął, aby ktoś ku jego pamięci treny tworzył. Patrzyłyśmy się wtedy z współoglądającą na siebie, a na naszych twarzach widniał jakże wymowny wyraz zdziwienia. Dotąd nie wiem, co to było. A jeżeli ktoś jest tak miły i rozumiał obecność Alec’a Baldwina, to czy mógłby oświetlić mi tą całą sytuację?

W tym samym czasie emerytowany reżyser operowy Jerry (Woody Allen) przybywa do Rzymu wraz ze swoją żoną Phyllis (Judy Davis), by poznać Michelangelo (Flavio Parenti), włoskiego narzeczonego ich córki Hayley (Alison Pill). Ku swojemu zdumieniu Jerry odkrywa, że ojciec Michelangelo, przedsiębiorca pogrzebowy Giancarlo (w tej roli sławny tenor Fabio Armiliato) śpiewa pod prysznicem arie godne występów w La Scali. Jerry jest przekonany, że talent tej klasy koniecznie trzeba przedstawić światu, a jednocześnie w promowaniu Giancarlo widzi szansę na swój własny powrót do gry.

Oprócz wyżej wymienionego zgrzytu takowych większych już nie było. Co mnie zaskoczyło? To, że w dobry sposób została pokazana ulotność zauroczenia, takiego typowo młodzieńczego. Patrzeć na to z własnej perspektywy to jedno (wtedy czuje się tak, jakby to było uczucie na wieki), a z siedzenia widza to drugie. Na kanapie człowiek dostrzega, że to naprawdę jest głupie i piękne zarazem, te błędy młodości. Ale nie zniechęcajcie się Ci, którym oglądanie na ekranie młodych zakochanych się przejadło. Mamy także dość ciekawy wątek zwykłego człowieka z żoną i dziećmi (dwójką dzieci, żeby być dokładną), który nagle, ni z tego ni z owego, staje się sławny. Zapraszany jest do telewizji, wszyscy chcą wiedzieć, co wchodziło w skład jego śniadania…

Leopoldo Pisanello (Roberto Benigni) to wyjątkowo nudny facet, który budzi się pewnego ranka i uświadamia sobie, że stał się jednym z najbardziej znanych i pożądanych ludzi we Włoszech. Wkrótce paparazzi śledzą każdy jego ruch, a media codziennie snują spekulacje na temat jego życia. Leopoldo zaczyna doświadczać różnych pokus, które niesie za sobą życie w świetle jupiterów i stopniowo odkrywa jaki jest koszt sławy.

W tle bohaterom towarzyszy Rzym. Jako miasto magiczne, nie tylko nastawione na turystów. Klimatyczne uliczki, różnorodne niesamowite cuda architektoniczne, nic tylko pojechać tam i spędzać czas po prostu plącząc się po różnych zakątkach. Tak, wiem, to film. Tak, wiem, Rzym pewnie nie wygląda tak fantastycznie. Ale co z tego, i tak bym pojechała.

Co do obsady… Jesse Eisenberg'a widzę w filmie dopiero po raz drugi, a warto dodać, że jego rola w The Social Network była naprawdę dobra. Teraz pokazał się trochę z innej strony, jako wrażliwy chłopak, ale nie zabrało mu to ani drobinki uroku, ba, nawet pewnie rozkochał w sobie parę nastoletnich serc. Ellen Page znam z Juno i Incepcji i przyglądanie jej się jako aktorce jest ciekawym zajęciem. Lubię, jak gra. Jest to takie przyjemne dla oka. I ma ciekawą mimikę. Taką charakterystyczną. A o reszcie aktorów nie wspominam nie dlatego, że nie podobała się mnie ich gra. E tam, po prostu jest ich zbyt wiele, by o wszystkich wspomnieć.
Tymczasem Antonio (Alessandro Tiberi) przyjeżdża do Rzymu, by przedstawić pruderyjnym krewnym swoją świeżo poślubioną żonę Milly (Alessandra Mastronardi), co ma mu pomóc w pozyskaniu intratnej pracy. Na skutek splotu przypadków i komicznych sytuacji, Antonio i Milly mijają się przez cały dzień. Ostatecznie Antonio przedstawia krewnym jako swoją żonę zupełnie obcą mu osobę (Penélope Cruz), a Milly jest adorowana przez legendarną gwiazdę kina Lucę Salta (Antonio Albanese).
Spójrzcie na opis filmu. Dużo wątków, nieprawdaż? Można się pogubić. Można. Ale wszystkie ogląda się ze swoistą ciekawością. Oczywiście jak każdy widz miałam swoje ulubione, lecz nie znaczy to, że w trakcie innych ogarniała mnie nuda. Pod względem fabularnym film jest w miarę dobrze stworzony, może troszkę przekombinowany, ale jednak jest dobry na wieczór, kiedy chcemy się odprężyć w towarzystwie bądź samotności. I na pewno nie należy się po nim zrażać do reżysera – w tym wypadku treść przerosła formę i dlatego nie wyszło. Ogółem oceniam film na 3+ przez wszechobecny chaos. A z plusów: parę niezłych scen z komizmem sytuacyjnym, ciekawi bohaterowie i Rzym w tle! Rzymu nigdy za dużo!

To Rome with Love
1 h 52 min

10 komentarzy:

  1. Tak Rzymu nigdy nie za wiele! <3

    Jeśli zaś mowa o filmach, to Allena widziałem jedynie "Viczkę Cristinę Barcelonę" oraz "O północy w Paryżu" - ogólnie rzecz biorąc całkiem sympatyczne produkcje, jednak po Twej recenzji "Zakochanych w Rzymie" raczej nie mam ochoty obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam "O północy w Paryżu" i "Vicky Christina Barcelona" Allena, ale niestety ten film musi jeszcze zaczekać, choć posiadam w swojej kolekcji. Skusiłam na kupno DVD tylko ze względu na tytuł, ponieważ w "Vicky..." nie zrozumiałam przekazu fabuły. Ale na szczęście komedię z Owenem uwielbiam.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie oglądałam innych filmów Allena, ale wydaje mi się, że to nic do rzeczy nie ma. Może ten film kogoś bawi, ale myślę, że po prostu przedstawia jakieś tam symbole różnych sytuacji. Znam milion lepszych filmów niż ten i uważam, że oglądając akurat ten straciłam wiele cennych minut mojego życia.

    OdpowiedzUsuń
  4. ,,Zakochani..." są beznadziejni. Podobała mi się rola Penelope i kilka żartów, reszta była dla mnie drętwa. A Rzym mnie nie zachwycił. (Jestem cięta na Włochy, bo byłam, zwiedziłam i się zawiodłam)
    Wcześniej widziałam ,,O północy w Paryżu" i byłam oczarowana tym filmem. Jeszcze wtedy byłam zakochana w Paryżu (dopóki tam nie pojechałam i me wyobrażenia legły w gruzach - cały czas się zawodzę na tych przereklamowanych państwach;D), na dodatek grał tam Brody, McAdams i Carla Bruni, którą darzę sympatią. Miło było ich wszystkich zobaczyć w jednym filmie. Wszystko było takie magiczne, a w ,,Zakochanych..." pogmatwane, takie jakieś bez wyrazu.
    Mnie ta aktorka z Juno niesamowicie wnerwiała. :)
    Pomijam fakt, że byłam w jakimś kinie studyjnym i widziałam przez 3/4 filmu mikrofony, do których mówili aktorzy. No szlak mnie trafiał!
    Jednak nie zraziłam się do Allena i chętnie zobaczę jego wcześniejsze filmy. Tak może z dwa. :) Polecasz jakieś?

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałam większość filmów Allena, ale tego jeszcze nie. Chyba wiem, co będę robić dziś wieczorem. Dziękuję za propozycję. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Przez długi czas miałam alergię na Allena (powiedzmy, że filmy, które jakiś czas temu puszczali na CC, nie przypadły mi wówczas go gustu), ale od jakiegoś czasu (czy to od obejrzenia "O północy w Paryżu" czy od rozmowy z Sama Wiesz Kim na temat jego filmów) mam ochotę zapoznać się z twórczością tego pana.
    Spróbuję namówić Dziewczyny, żebyśmy kiedyś razem obejrzały :)

    OdpowiedzUsuń
  7. "O północy w Paryżu" mam w planach, a potem, jeśli mi się spodoba, na pewno obejrzę ten:) Bardzo lubię tego rodzaju produkcje:))

    OdpowiedzUsuń
  8. Byłam na seansie w dniu premiery tego filmu i to były chyba moje najgorzej wydane pieniądze w życiu. Film był nudny, przewidywalny, co chwilę zerkałam na zegarek sprawdzając ile czasu pozostało do końca seansu. Jedynym mocnym punktem i przy okazji ratunkiem dla tego filmu jest właśnie Woody Allen, który był bezkonkurencyjny i potrafił mnie szczerze rozbawić. Filmu nie wspominam dobrze i z pewnością nigdy do niego nie wrócę :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Niestety ale film mi się nie podobał, nie mogłam wytrzymać do końca...

    OdpowiedzUsuń
  10. Wara od reszty? Cóż, nie spodobała mi się "Vicky Christina Barcelona", ale nie jestem osobą o wąskich horyzontach i uważam, że reżysera tak znanego jak Allen trzeba poznać, a jeden film to zdecydowanie za mało. Poza tym lubię Ellen Page, więc nie wiem czemu miałabym nie obejrzeć tego filmu :P

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...