Klasyka
i ja zazwyczaj byłyśmy wobec siebie obojętne. Kryptoromantyzm i ja już nie,
byliśmy i nadal jesteśmy wielkimi przyjaciółmi. Dlatego dziewiętnastowiecznym
romantycznym powieściom nigdy nie powiedziałam kategorycznie nie, po prostu
postanowiłam poczekać jeszcze trochę, aż mnie natchnie i zacznę je czytać. Nadeszło
to szybciej, niż ktokolwiek zdołałby wymienić umierające osoby w Wichrowych Wzgórzach. Taki mały spoiler
nie spoiler, przepraszam.
Mamy
Catherine senior, Catherine junior, Heathcliffa, Lockwooda, Edgara i Isabellę
Linton, Ellen Dean, Hindleya, każde z nich jest bardziej nawiedzone od drugiego,
choć w tej materii mistrzem jest jednak Heathcliff. Nie bez powodu twierdzi
się, że jedyna książka Emily Bronte jest jedną z mroczniejszych powieści w
historii literatury. Heathcliff może być uznany za diabła wcielonego, potwora,
psychopatę, a jego zachowanie często wzbudza odrazę u czytelników. Mnie jednak
nie zraził do siebie, ponieważ na jakiś pokrętny sposób zrozumiałam wykrzywioną
psychikę tego człowieka, kochającego do szaleństwa Catherine, zwaną przez niego
Cathy.
UWAGAUWAGASPOILERYMOŻLIWE!
Cały
myk w Wichrowych Wzgórzach polega na
tym, że Cathy umiera na stronie 200 (przynajmniej tego wydania, z którego
korzystałam, przyjmijmy, że w przybliżeniu w połowie objętości). I to niszczy
śliczny obraz trudnego związku pomiędzy nią a Panem Demonem Heathcliffem. Ale żeby
było zabawniej, zostawia po sobie córkę. Którą miała ze swoim mężem. Który nie
był wyżej wspomnianym Panem Demonem (i nie dlatego, że był Panem Demonem, było
parę innych powodów, czyli np. głupota i kompletne niezdecydowanie dwojga
kochanków, jakby nie mogli się zebrać, żeby się zejść!). Warto dodać, że Cathy
zmarła z miłości. Z miłości do Heathcliffa, takiej prawdziwej, szalonej,
potężnej, zgubnej. Bo męża też kochała, ale…
UWAGAUWAGAKONIECSPOILERÓWMOŻLIWYCH!
…żeby
zrozumieć istotę tej miłości trzeba książkę przeczytać. I trochę nad nią
posiedzieć. Jest taki moment, w którym zła interpretacja zdania może zmienić
kompletny sens sensu całej historii. A to byłoby nieco problematyczne. Co
więcej, żeby nie było, że nie ostrzegałam, osobniczki płci żeńskiej mogą się
powzruszać, nawet bardzo, tak do łez. Mogą wyzywać na dobrą sprawę 99%
bohaterów, wierzcie mi, miałam ochotę to w pewnym momencie zrobić. I jeżeli
ktoś chce się metaforycznie poślinić nad tą arcywspaniałą miłością łączącą
dwójkę głównych bohaterów powinien sobie po prostu odpuścić i pójść po jakiś
spokojny i płytki romans paranormalny. Ślinienie się, bądź chociażby wzdychanie
jest wielce niewskazane. Wskazane jest natomiast posiadanie kaca książkowego i
wałęsanie się po domu racząc domowników krzykami na temat niestabilności
mieszkańców Wichrowych Wzgórz i
podłości autorki, przez którą nie można spać, bo myśli się o Heathcliffie.
Proponuję
także uzbroić się w cierpliwość, bo nie od razu zostajemy wepchnięci w środek
wydarzeń. Emily Bronte bawi się retrospekcją na poważnie – najpierw poznajemy
Lockwooda, potem ktoś opowiada nam historię Wichrowych Wzgórz, potem znowu
pojawia się Lockwood, a następnie ponownie ten sam ktoś opowiada nam
chronologicznie, co się działo od wyjazdu Lockwooda do momentu jego powrotu. Troszkę
to pogmatwane, nieprawdaż? Sieczka z niewprawnego umysłu gwarantowana.
A ja
zostaję miłośniczką klasyki. A żeby być precyzyjną – miłośniczką klasyki
powieści romantycznych. Będę propagować lekturę książek tego typu (najlepiej z
XIX wieku, je czyta się wspaniale!) i wzdychać do bohaterów literackich, a co! Wichrowe Wzgórza to niewątpliwie gratka
dla masochistów własnych serc – ból tego organu (u kobiet w większości
przypadków) jest nieodłączną częścią procesu czytelniczego. Szykujcie się na
nieprzespaną noc bądź noce! I na późniejsze katowanie innych tą historią! Bo
inaczej się nie da, to tak oddziałuje na umysł, że wyzbycie się plejady
pokręconych postaci z mózgu jest w gruncie rzeczy niemożliwe. Moja ocena chyba
nie jest tajemnicą, czyż nie? O, właśnie, najlepiej nie brać się za tą powieść
kiedy ma się coś do zrobienia – nie będzie Wam to dane. Ja np. próbowałam się
uczyć i czytać na zmianę. Nie wyszło…
Mam w planach tę książkę od dłuższego czasu, zawsze jakoś odkładałam ją na potem. Teraz widzę, że będę musiała to zmienić:)
OdpowiedzUsuńMoja naj naj najukochańsza książka.
OdpowiedzUsuńCzytałaś "Dziwne losy Jane Eyre"?:) To dopiero Ci się spodoba, jeśli na serio chcesz zostać miłośniczką klasycznych romansów:) Wciąż wzdycham do pana Rochestera.
OdpowiedzUsuńUwielbiam siostry Bronte,zostały mi jeszcze trzy ich książki, teraz będę czytać Jane Eyre, zostaną mi jeszcze Wichrowe wzgórza i Vilette:)
OdpowiedzUsuńOminęłam fragment ze spoilerami ;) Ale recenzję przeczytałam i jeszcze mocniej cieszę się na myśl, że dzisiaj ją zamówiłam w wydawnictwie i na dniach będę ją mieć :)
OdpowiedzUsuńNie czytam klasyki ale jakoś wstyd się przyznać, ze nie znam twórczości sióstr Bronte, dlatego chyba czas to nadrobić. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;)
Kiedyś się na pewno zapoznam z tą pozycją ;)
OdpowiedzUsuńSuper recenzja :)
OdpowiedzUsuńJa mam podobnie- zabieram się za klasykę jak mam natchnienie, jednak klasykę wszelkiego rodzaju ;)
"Wichrowe wzgórza" to nie tylko klasyka gatunku XIX wieku. Ale jest to powieść ważna dla czytelnika, ponieważ pokazuje inną stronę miłości. Nie tą kolorową, pełną serduszek, pocałunków. Ta jest poruszająca, emocjonująca i pełna cierpienia.
OdpowiedzUsuńI chyba właśnie za to lubię pozycję Emily Bronte. Brakuje w naszym współczesnym świecie takich lektur.
Polecam innym miłośnikom.
Pozdrawiam.
Siostry Bronte są genialne. "Wichrowe wzgórza" dostarczyły mi wielu skrajnie różnych przeżyć. Uwielbiam!
OdpowiedzUsuń