wtorek, 5 marca 2013

Emily Bronte, Wichrowe Wzgórza


Klasyka i ja zazwyczaj byłyśmy wobec siebie obojętne. Kryptoromantyzm i ja już nie, byliśmy i nadal jesteśmy wielkimi przyjaciółmi. Dlatego dziewiętnastowiecznym romantycznym powieściom nigdy nie powiedziałam kategorycznie nie, po prostu postanowiłam poczekać jeszcze trochę, aż mnie natchnie i zacznę je czytać. Nadeszło to szybciej, niż ktokolwiek zdołałby wymienić umierające osoby w Wichrowych Wzgórzach. Taki mały spoiler nie spoiler, przepraszam.

Mamy Catherine senior, Catherine junior, Heathcliffa, Lockwooda, Edgara i Isabellę Linton, Ellen Dean, Hindleya, każde z nich jest bardziej nawiedzone od drugiego, choć w tej materii mistrzem jest jednak Heathcliff. Nie bez powodu twierdzi się, że jedyna książka Emily Bronte jest jedną z mroczniejszych powieści w historii literatury. Heathcliff może być uznany za diabła wcielonego, potwora, psychopatę, a jego zachowanie często wzbudza odrazę u czytelników. Mnie jednak nie zraził do siebie, ponieważ na jakiś pokrętny sposób zrozumiałam wykrzywioną psychikę tego człowieka, kochającego do szaleństwa Catherine, zwaną przez niego Cathy.

UWAGAUWAGASPOILERYMOŻLIWE!

Cały myk w Wichrowych Wzgórzach polega na tym, że Cathy umiera na stronie 200 (przynajmniej tego wydania, z którego korzystałam, przyjmijmy, że w przybliżeniu w połowie objętości). I to niszczy śliczny obraz trudnego związku pomiędzy nią a Panem Demonem Heathcliffem. Ale żeby było zabawniej, zostawia po sobie córkę. Którą miała ze swoim mężem. Który nie był wyżej wspomnianym Panem Demonem (i nie dlatego, że był Panem Demonem, było parę innych powodów, czyli np. głupota i kompletne niezdecydowanie dwojga kochanków, jakby nie mogli się zebrać, żeby się zejść!). Warto dodać, że Cathy zmarła z miłości. Z miłości do Heathcliffa, takiej prawdziwej, szalonej, potężnej, zgubnej. Bo męża też kochała, ale…

UWAGAUWAGAKONIECSPOILERÓWMOŻLIWYCH!

…żeby zrozumieć istotę tej miłości trzeba książkę przeczytać. I trochę nad nią posiedzieć. Jest taki moment, w którym zła interpretacja zdania może zmienić kompletny sens sensu całej historii. A to byłoby nieco problematyczne. Co więcej, żeby nie było, że nie ostrzegałam, osobniczki płci żeńskiej mogą się powzruszać, nawet bardzo, tak do łez. Mogą wyzywać na dobrą sprawę 99% bohaterów, wierzcie mi, miałam ochotę to w pewnym momencie zrobić. I jeżeli ktoś chce się metaforycznie poślinić nad tą arcywspaniałą miłością łączącą dwójkę głównych bohaterów powinien sobie po prostu odpuścić i pójść po jakiś spokojny i płytki romans paranormalny. Ślinienie się, bądź chociażby wzdychanie jest wielce niewskazane. Wskazane jest natomiast posiadanie kaca książkowego i wałęsanie się po domu racząc domowników krzykami na temat niestabilności mieszkańców Wichrowych Wzgórz i podłości autorki, przez którą nie można spać, bo myśli się o Heathcliffie.

Proponuję także uzbroić się w cierpliwość, bo nie od razu zostajemy wepchnięci w środek wydarzeń. Emily Bronte bawi się retrospekcją na poważnie – najpierw poznajemy Lockwooda, potem ktoś opowiada nam historię Wichrowych Wzgórz, potem znowu pojawia się Lockwood, a następnie ponownie ten sam ktoś opowiada nam chronologicznie, co się działo od wyjazdu Lockwooda do momentu jego powrotu. Troszkę to pogmatwane, nieprawdaż? Sieczka z niewprawnego umysłu gwarantowana.

A ja zostaję miłośniczką klasyki. A żeby być precyzyjną – miłośniczką klasyki powieści romantycznych. Będę propagować lekturę książek tego typu (najlepiej z XIX wieku, je czyta się wspaniale!) i wzdychać do bohaterów literackich, a co! Wichrowe Wzgórza to niewątpliwie gratka dla masochistów własnych serc – ból tego organu (u kobiet w większości przypadków) jest nieodłączną częścią procesu czytelniczego. Szykujcie się na nieprzespaną noc bądź noce! I na późniejsze katowanie innych tą historią! Bo inaczej się nie da, to tak oddziałuje na umysł, że wyzbycie się plejady pokręconych postaci z mózgu jest w gruncie rzeczy niemożliwe. Moja ocena chyba nie jest tajemnicą, czyż nie? O, właśnie, najlepiej nie brać się za tą powieść kiedy ma się coś do zrobienia – nie będzie Wam to dane. Ja np. próbowałam się uczyć i czytać na zmianę. Nie wyszło…


10 komentarzy:

  1. Mam w planach tę książkę od dłuższego czasu, zawsze jakoś odkładałam ją na potem. Teraz widzę, że będę musiała to zmienić:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja naj naj najukochańsza książka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałaś "Dziwne losy Jane Eyre"?:) To dopiero Ci się spodoba, jeśli na serio chcesz zostać miłośniczką klasycznych romansów:) Wciąż wzdycham do pana Rochestera.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam siostry Bronte,zostały mi jeszcze trzy ich książki, teraz będę czytać Jane Eyre, zostaną mi jeszcze Wichrowe wzgórza i Vilette:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ominęłam fragment ze spoilerami ;) Ale recenzję przeczytałam i jeszcze mocniej cieszę się na myśl, że dzisiaj ją zamówiłam w wydawnictwie i na dniach będę ją mieć :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie czytam klasyki ale jakoś wstyd się przyznać, ze nie znam twórczości sióstr Bronte, dlatego chyba czas to nadrobić. :D

    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś się na pewno zapoznam z tą pozycją ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super recenzja :)
    Ja mam podobnie- zabieram się za klasykę jak mam natchnienie, jednak klasykę wszelkiego rodzaju ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. "Wichrowe wzgórza" to nie tylko klasyka gatunku XIX wieku. Ale jest to powieść ważna dla czytelnika, ponieważ pokazuje inną stronę miłości. Nie tą kolorową, pełną serduszek, pocałunków. Ta jest poruszająca, emocjonująca i pełna cierpienia.
    I chyba właśnie za to lubię pozycję Emily Bronte. Brakuje w naszym współczesnym świecie takich lektur.
    Polecam innym miłośnikom.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Siostry Bronte są genialne. "Wichrowe wzgórza" dostarczyły mi wielu skrajnie różnych przeżyć. Uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...