Co byście powiedzieli, gdyby brodaty notariusz wręczył wam akt kupna domu wykaligrafowany na papirusie zupełnie niezrozumiałym dla was pismem? Albo gdyby zatrudniony przez was stolarz okazał się fundamentalistą? A jeśli do tego wszystkiego musielibyście się strzec dżinnów? To wszystko, a nawet więcej, może was spotkać, gdy kupicie dom w Maroku. Dom w Fezie to prawdziwa historia dwójki australijskich dziennikarzy, którzy straciwszy głowę dla plątaniny barwnych uliczek i zaułków arabskiej medyny, w porywie szalonego uczucia postanawiają… kupić dom w sercu Fezu – najstarszego i jednego z najpiękniejszych miast Północnej Afryki.
Maroko
zawsze kojarzyło się mi ze zdjęciami zalegającymi w domu przedstawiającymi kozy
na drzewach. Tak, oczy Was nie mylą, na drzewach! Dla mnie też to było kiedyś
niezwykłą zagwozdką. Niedawno, w sumie przypadkowo, moja wiedza o tym kraju
trochę się wzbogaciła. Trochę. Bo więcej dowiedziałam się nie o kulturze, a o
marokańskiej biurokracji. Ale to też się ciekawie czytało.
Suzanna
Clarke pisze bardzo przystępnie, nieco żartobliwie, ale jej pióro niewątpliwie
przyczynia się do wciągnięcia czytelnika do Fezu. Urozmaiciła swoją powieść o
wstawki dotyczące różnych ciekawych historycznych anegdotek czy po prostu
biografii w pigułce – jednakże część z nich tylko przebiegałam wzrokiem, gdyż
bardziej interesowały mnie dalsze losy Raidu Zany. Co ważniejsze, w środku
książki są zdjęcia! Tak, dokładnie, najprawdziwsze zdjęcia! Co jakiś czas do
nich zaglądałam, by choć trochę wspomóc mózg w procesie imaginacji
poszczególnych części domu. Było to dla mnie niemałym wyzwaniem, bo czasem
jestem oporna w sprawach tego typu, ale im więcej stron było za mną, tym
łatwiej kojarzyłam poszczególne elementy domu.
Jeśli
chcecie poczytać o Fezie, poznać choć TROCHĘ bliżej obyczaje tego miasta i
kultury islamu, zachęcam do lektury. Jednakże nie przygotowujcie się na zbyt
dużą dawkę informacji, tu bardziej chodzi o sam proces kupowania domu,
późniejszy remont… Kurczę, jak ja lubię czytać takie rzeczy! Co mnie ujęło?
Kameleony. Namiętnie szukałam fragmentów o nich. Zaskoczyły mnie też zachowania
Marokańczyków, te problemy, które tworzyły się ni z tego ni z owego. Moc
biurokracji! Przypomina się mi pewien utwór Gałczyńskiego – Biurokrata na wakacjach.
Teatrzyk Zielona Gęś
ma zaszczyt przedstawić"Biurokratę na wakacjach"Osoby:
Biurokrata i Amator KąpieliAmator Kąpieli(pośrodku jeziora): Ratunku!Biurokrata(na brzegu jeziora): Nazwisko?Amator Kąpieli(jw.): Dajmy na to Jankowski. Ratunku!Biurokrata(jw.): Imię?!Amator Kąpieli(jw.): Piotr. Ratunku!Biurokrata(jw.): Imię ojca?Amator Kąpieli(jw.): Też Piotr. Ratunku!Biurokrata(jw.): Imię matki?Amator Kąpieli(jw.): Balbina. Ratunku!Biurokrata(jw.): Obywatelstwo?! Zawód?!Amator Kąpieli:...gl... gl... gl... gl... gl... gl... gl......gl... gl... gl... gl... gl... gl... gl......gl... gl... (tonie)Biurokrata(jw.): Nic nie rozumiem!! (patrząc w niebo): Dzień zapowiada się pogodny.K U R T Y N A
Moja wiedza na temat Maroka jest bardzo nikła, dlatego bardzo chętnie przeczytałabym tę książkę. Lubię czytać o tak odmiennych krajach, w ogóle o Afryce. Dobrze, że w książce są kolorowe są zdjęcia, bo jeżeli opisuje głównie kupowanie domu, to fotografie na pewno wzbogaciły małą ilość wątków.
OdpowiedzUsuńGałczyński zawsze spoko :).
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się być ciekawa. Jeśli kiedyś znajdę chwilę czasu, a "Dom w Fezie" będę miała pod ręką, to na pewno zacznę :)