poniedziałek, 25 marca 2013

Suzanna Clarke, Dom w Fezie


Co byście powiedzieli, gdyby brodaty notariusz wręczył wam akt kupna domu wykaligrafowany na papirusie zupełnie niezrozumiałym dla was pismem? Albo gdyby zatrudniony przez was stolarz okazał się fundamentalistą? A jeśli do tego wszystkiego musielibyście się strzec dżinnów? To wszystko, a nawet więcej, może was spotkać, gdy kupicie dom w Maroku. Dom w Fezie to prawdziwa historia dwójki australijskich dziennikarzy, którzy straciwszy głowę dla plątaniny barwnych uliczek i zaułków arabskiej medyny, w porywie szalonego uczucia postanawiają… kupić dom w sercu Fezu – najstarszego i jednego z najpiękniejszych miast Północnej Afryki.


Maroko zawsze kojarzyło się mi ze zdjęciami zalegającymi w domu przedstawiającymi kozy na drzewach. Tak, oczy Was nie mylą, na drzewach! Dla mnie też to było kiedyś niezwykłą zagwozdką. Niedawno, w sumie przypadkowo, moja wiedza o tym kraju trochę się wzbogaciła. Trochę. Bo więcej dowiedziałam się nie o kulturze, a o marokańskiej biurokracji. Ale to też się ciekawie czytało.

Suzanna Clarke pisze bardzo przystępnie, nieco żartobliwie, ale jej pióro niewątpliwie przyczynia się do wciągnięcia czytelnika do Fezu. Urozmaiciła swoją powieść o wstawki dotyczące różnych ciekawych historycznych anegdotek czy po prostu biografii w pigułce – jednakże część z nich tylko przebiegałam wzrokiem, gdyż bardziej interesowały mnie dalsze losy Raidu Zany. Co ważniejsze, w środku książki są zdjęcia! Tak, dokładnie, najprawdziwsze zdjęcia! Co jakiś czas do nich zaglądałam, by choć trochę wspomóc mózg w procesie imaginacji poszczególnych części domu. Było to dla mnie niemałym wyzwaniem, bo czasem jestem oporna w sprawach tego typu, ale im więcej stron było za mną, tym łatwiej kojarzyłam poszczególne elementy domu.

Jeśli chcecie poczytać o Fezie, poznać choć TROCHĘ bliżej obyczaje tego miasta i kultury islamu, zachęcam do lektury. Jednakże nie przygotowujcie się na zbyt dużą dawkę informacji, tu bardziej chodzi o sam proces kupowania domu, późniejszy remont… Kurczę, jak ja lubię czytać takie rzeczy! Co mnie ujęło? Kameleony. Namiętnie szukałam fragmentów o nich. Zaskoczyły mnie też zachowania Marokańczyków, te problemy, które tworzyły się ni z tego ni z owego. Moc biurokracji! Przypomina się mi pewien utwór Gałczyńskiego – Biurokrata na wakacjach.

Teatrzyk Zielona Gęś

ma zaszczyt przedstawić
"Biurokratę na wakacjach"
Osoby:

Biurokrata i Amator Kąpieli
Amator Kąpieli
(pośrodku jeziora): Ratunku!
Biurokrata
(na brzegu jeziora): Nazwisko?
Amator Kąpieli
(jw.): Dajmy na to Jankowski. Ratunku!
Biurokrata
(jw.): Imię?!
Amator Kąpieli
(jw.): Piotr. Ratunku!
Biurokrata
(jw.): Imię ojca?
Amator Kąpieli
(jw.): Też Piotr. Ratunku!
Biurokrata
(jw.): Imię matki?
Amator Kąpieli
(jw.): Balbina. Ratunku!
Biurokrata
(jw.): Obywatelstwo?! Zawód?!
Amator Kąpieli:
...gl... gl... gl... gl... gl... gl... gl...
...gl... gl... gl... gl... gl... gl... gl...
...gl... gl... (tonie)
Biurokrata
(jw.): Nic nie rozumiem!! (patrząc w niebo): Dzień zapowiada się pogodny.
K U R T Y N A

2 komentarze:

  1. Moja wiedza na temat Maroka jest bardzo nikła, dlatego bardzo chętnie przeczytałabym tę książkę. Lubię czytać o tak odmiennych krajach, w ogóle o Afryce. Dobrze, że w książce są kolorowe są zdjęcia, bo jeżeli opisuje głównie kupowanie domu, to fotografie na pewno wzbogaciły małą ilość wątków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gałczyński zawsze spoko :).
    Książka wydaje się być ciekawa. Jeśli kiedyś znajdę chwilę czasu, a "Dom w Fezie" będę miała pod ręką, to na pewno zacznę :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...