czwartek, 11 lipca 2013

Absolwent, Mike Nichols (1967)

Absolwent college'u, Benjamin Braddock (Dustin Hoffman), nie ma pomysłu na dalsze życie. Jego wkroczenie w dorosłość doskonale wykorzystuje jego sąsiadka, pani Robinson (Anne Bancroft). Romans ze starszą kobietą nie jest dla Bena szczytem marzeń i w dalszym ciągu poszukuje swojej drogi życia. Zbiegiem okoliczności zakochuje się w córce Robinsonów, Elaine (Katharine Ross), a taki obrót sprawy jest całkowicie nie na rękę jej matce.

Dawno nie byłam tak zachwycona filmem. Wczoraj rano wyszłam z kina po Iluzji z wielkim uśmiechem radości i zadowolenia na twarzy, aczkolwiek nie sądziłam, że ten wyszczerz przetrwa CAŁY DZIEŃ, a nawet jeszcze dłużej, a to za sprawą niesamowitej kreacji młodego Dustina Hoffmana wrzuconego w wir miłosno-romansowy, okraszony świetną i niezapomnianą muzyką duetu Simon & Garnfunkel.

Całą noc myślałam o postaci Benjamina Braddocka i jego niewinności przed romansem z panią Robinson. O zaskoczeniu, lekkim zażenowaniu, niewprawieniu w takich sytuacjach. To chłopiec rzucony na głęboką wodę w swoim basenie, który urozmaica swoje życie stosunkami ze starszą kobietą, jednakże nadal nie wie, co ma zrobić ze swoim życiem. Zebrał trochę doświadczenia, ale co dalej? Co ma robić? Czym się zająć? Jaki kierunek obrać? Został jednym z moich ulubionych bohaterów filmowych, z uwagi na to, że pomimo sytuacji, w którą się wkopał i w której tkwił, potrafił zebrać całą siłę drzemiącą w tych swoich 166 centymetrach wzrostu i ruszyć w pogoń za Elaine. Że był w stanie uwolnić się z toksycznego romansu niszczącego go w jakiś sposób od środka.

Tło nie jest nam potrzebne. Rzecz dzieje się pomiędzy trzema głównymi bohaterami, toteż na nich się trzeba skupić, a odpuścić sobie zapełnianie czasu widokami, wystrojami wnętrz. Tak, krajobrazy bardzo często sprawiają, że film podoba mi się jeszcze bardziej, ale w tym przypadku kompletnie nie odczułam ich braku. Najpierw czułam się nieco nieswojo, gdy kamera biegała za Benem – głównie pokazywano go w planie amerykańskim, półzbliżeniach i zbliżeniach (z naciskiem na te dwa ostatnie). Twórcy nie zapomnieli także o detalach – jednym z nich jest moment, kiedy pani Robinson naciąga na nogę pończochę – wielu ta scena nieodzownie kojarzyć się będzie właśnie z Absolwentem.

Cały czas po głowie chodzi mi The Sound of Silence. Nie żebym wcześniej nie znała tego utworu – to by była hańba dla mojej dumy, lecz właśnie film wypełnił pustkę w moim sercu, jaka czasem zieje, gdy tego słucham. A usłyszeć go na początku, w trakcie wejściówki – bezcenne uczucie! Tak samo na zakończeniu. Co ja mogę Wam napisać? Absolwent to obraz totalny i majstersztyk. Gnieżdżący się w umyśle, zapełniający dziury, zmuszający do myślenia, doskonale łączący komedię romantyczną z dramatem obyczajowym. W ogóle nie czułam lat, które minęły od czasu powstania obrazu, co znaczy, że jest PONADCZASOWY. Cieszę się, że obejrzałam go dopiero teraz – dojrzałam do treści, a nie wtedy, kiedy bardzo chciałam (miałam może 10 lat albo i mniej). Nie ma nic lepszego niż klasyka kina smakowana w odpowiednim miejscu i czasie. Absolwent leci na szczyt mojej listy ulubionych filmów. Znalazł się już tam na początku, w trakcie sceny na lotnisku, kiedy poczułam, że to jest to! 


2 komentarze:

  1. Bardzo zaciekawił mnie ten film. Już sobie go zapisuję. Chętnie go kiedyś obejrzę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzę z chęcią :)
    naczytane.blog.pl

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...