Być może pamiętacie moje zachwyty nad filmowym Intruzem. Teraz pomnóżcie to razy trzy. Wyjdzie Wam autorka Ziemniaczarni rozemocjonowana tak, że nie może spać. Nie cieszyłam się zbytnio na Miasto Kości. Znajome podsyłały mi zdjęcia z planu, różne informacje o obsadzie i takie tam, a ja to szczerze pisząc miałam w nosie. Nawet zaczynałam powątpiewać, czy do kina pójdę. W tym momencie należy bić brawo mojej zacnej soulmate, dzięki której zaczęłam się cieszyć na MK i razem wylądowałyśmy na seansie.
To było w czwartek. Nadal nie
mogę wyjść z podziwu wobec twórców. Zachwyciły mnie zdjęcia (wyczuwam dobry
sprzęt i duży budżet) – ujęcia na twarz Clary (Lily Collins), panoramy New York
City, ładne jazdy. Dodatkowo – wszystko zostało bardzo ładnie zmontowane. A efekty specjalne… Och, nad nimi można się
rozpływać. Ciekawe sceny walki czy doskonale przedstawione demony – to jest to!
A scena w ogrodzie, rozkwitające kwiaty,
rozmowa Clary i Jace’a, późniejszy chamski deszcz – to zagnieździło się w mojej
pamięci i dostało nagrodę za najlepszy moment całego filmu.
Co do obsady… Nigdy nie byłam
jakoś do nich przekonana, ale teraz mogę stwierdzić, że wszyscy pasują wprost
idealnie! Lily stała się dla mnie Clary (z chęcią podebrałabym jej włosy),
Jaimie pomimo dziwnego kształtu czaszki (już wiem, co mi w nim nie pasowało!)
przez swoje żarty i lekko aroganckie podejście stał się wykapanym Jacem, Jemima
West zawsze będzie mi się kojarzyć z Isabelle… Tak samo jak aktorzy grający
Simona (ta pewna wzruszająca scena z Clary, aż się łezka w oku kręciła,
gratulacje za autentyczność! Świetnie zagrane!), Magnusa (trochę go za mało…) i
Jocelyn. Żałuję, że Jocelyn nawet w książce nie było więcej, bo na Lenę Headey
i jej brwi mogłabym patrzeć i patrzeć. Nawet Jonathan Rhys Meyers jako Valentine
spisał się bardzo dobrze.
Przyczepiłabym się do rozegrania
historii. Choć film to zupełnie coś innego niż znana i kochana seria książek,
jednak zastanawiam się, jak autorzy wybrną z paru spraw. Ale po co na to teraz
mam tracić czas, dowiem się na następnym filmie. Jeśli chodzi o muzykę, bardzo
pasowała do całości. Dokładniej – jest z nią nierozerwalnie złączona. Miałam trochę
problem ze zrozumieniem sensu wpychania utworu Zedd w bijatykę w Dumort, lecz
co z tego, wciąż było fajnie. Moją
uwagę przykuły utwory 17 Crimes AFI i
When the Darkness Comes Colbie Caillat.
Żeby jednym słowem podsumować
całość… było… MEGA! Dosłownie! Dlatego w poniedziałek idę do kina jeszcze raz. Chcę
przypatrzeć się Nocnym Łowcom (oni zawsze lepiej wyglądają w czerni), ich
strojom, scenom walki, broniom, portalowi, scenie w ogrodzie, domowi Magnusa,
Jocelyn, ach, wszystkim, wszystkim! Miasto
Kości trafiło do grupy moich ulubionych ekranizacji. Od pierwszej minuty
filmu. Ocena – 5+.
Reżyseria: Harald Zwart
Scenariusz: Jessica Postigo
Muzyka: Atli Örvarsson
Premiera: 21.08.2013
Jednym słowem: MEGA
Świetna recenzja! Byłam w dniu premiery i zgadzam się całkowicie ze wszystkim co napisałaś, no może po za włosami Clary, które były za mało rude jak dla mnie..
OdpowiedzUsuńZrobili kawał dobrej roboty. Bardzo podobała mi się scena w oranżerii, nie wiem czemu tak wiele osób ma do niej wąty, że niby taka śmieszna. Ale to chyba już rzecz gustu. :)
Ja dzisiaj opublikowałam recenzję pierwszego tomu, a jutro wybieram się do kina. Wkręciłam się na maksa, po Twojej recenzji wiem, że film mnie nie zawiedzie :)
OdpowiedzUsuńByłam na premierze i jestem wprost zachwycona! "Miasto kości" to jedna z moich ulubionych książek, więc obawiałam się ekranizacji. Z początku Jamie i Lily mi tam nie pasowali, ale po obejrzeniu są dla mnie idealnie! :)
OdpowiedzUsuńŁał. Nie sądziłam, że nasze recenzje będą do tego stopnia rozbieżne :) Nie przeczę, że film był dobry. Ale oczekiwałam lepszej ekranizacji, a dostałam coś zupełnie innego. Może za dużo oczekiwałam?
OdpowiedzUsuńKocham, uwielbiam, wręcz ubóstwiam te film! Idę właśnie drugi raz do kina :P Jedyne do czego mogę się przyczepić to kolor włosów Jonathana jako Valentina.
OdpowiedzUsuńMnie się np. Intruz kompletnie, ale to kompletnie nie podobał. Klapa po całości. Natomiast Miasto Kości *_* Świetne, nie powaliło na kolana, ale zachwycona jestem :D Kocham!
OdpowiedzUsuńPadłam :D Przed chwilą czytałam w sumie krytyczną mocno recenzję, a tu takie zachwyty (oczywiście pomijając zmiany w fabule). Czyli może jednak będę zadowolona, bo już zwątpiłam, a tak się nakręciłam na tę ekranizację :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie poszłabym raz jeszcze na ten film - bardzo mi się podobało, a nie spodziewałam się, że spodoba mi się AŻ tak ;)
OdpowiedzUsuńNie pamiętałem twoich zachwytów nad Intruzem... Tym samym Intruzem który uznaję za najgorszy film dekady :/ Wizja pomnożenia tego trzykrotnie przyprawiła mnie niemal o zawał
OdpowiedzUsuńTo chyba film nie dla Ciebie ;) Tylko nie trac wiary w moj gust filmowy, doceniam dobre filmy. Ten w swojej odmozdzajacej kategorii jest niezly. Oczywiscie nie bede go porownywac do starego dobrego Blade Runnera (nigdy w zyciu!) czy innych swietnych obrazw, bo tak po prostu nie przystoi;)
UsuńZdarza się, że wiem, że oglądam film dobry w swojej kategorii, albo tak po prostu dobry, a mi się nie podoba, ale wtedy to czuję i po prostu przyznaję, że nie przypadł mi do gustu. Nie w tym przypadku. Oglądałem zresztą ten film z Agu, która jest targetem w znacznie większym stopniu niż ja i miała podobne odczucia. Ale nie będę się bardziej rozpisywał o Intruzie, bo jakiś flame zaraz wyjdzie ;) Oglądanie złych filmów to takie moje hobby w ramach bezsenności, więc mam rozeznanie w temacie ;]
UsuńRozważaliśmy (a raczej Agu myślała, czy by mnie nie wyciągnąć) seans Miasta Kości ale to porównanie go do Intruza skutecznie zniechęciło :/
Spokojnie, ze mną flejmu nie będzie, szanuję Twoją opinię jako bardziej obeznanego w temacie :D
UsuńJa dla odmiany liczę się z twoją opinią, więc nie wywalam tony hejtu, którą normalnie przy okazji Intruza mógłbym plunąć ;] Tośmy sobie posłodzili! Dobre ćwiczenie dla przebywania w internetach! ;)
UsuńDziękuję, czuję się zaszczycona, że mnie nie posiekałeś hejtami :)
UsuńAh te Miasto Kości! Też mi się bardzo podobało, ale trafnie zauważyłaś dziwny kształt czaszki Jamiego, która mi trochę na początku przeszkadzała, ale później nie miała ona już dla mnie takiego znaczenia, bo zagrał świetnie ;)
OdpowiedzUsuńNa samym początku powinnam przeczytać książkę, ale kiedy na nią patrzę to wolę obejrzeć najpierw film. A że dzisiaj wybieram się do kina to ciekawe, co mnie w nim spotka.
OdpowiedzUsuńJa czytałam "Miasto Kości" cztery razy więc obowiązkowo muszę obejrzeć film wybieram się jutro mam nadzieję, że też mi się spodoba :D
OdpowiedzUsuń*dodaję Twój blog do linków ;)
Ja osobiście byłam zawiedziona jedną rzeczą. Wszystko było idealnie... do czasu. Rozumiem, że trudno zmieścić w filmie całą książkę... już chyba wolałabym, żeby podzieli tę część na dwie... ale gdzie się podział cały środek, jak się pytam?
OdpowiedzUsuńCały początek bez zarzutu, dochodzimy do sceny w Instytucie ze zdrajcą Hodge'em (gdzie w książce jest to może na 100 stronie), a tu nagle jebut. Koniec. Gdzie się podziała cała środkowa akcja? Gdzie Jace więziony w mieście kości? Na tę scenę czekałam z wielkim upragnieniem i przyznam, że się rozczarowałam.