niedziela, 30 września 2012

The Iron Queen (Żelazna Królowa), Julie Kagawa


It ends at the beginning…

My name is Meghan Chase. I thought it was over. That my time with the fey, the impossible choices I had to make, the sacrifices of those I loved, was behind me. But a storm is approaching, an army of Iron fey that will drag me back, kicking and screaming. Drag me away from the banished prince who’s sworn to stand by my side.  Drag me into the core of conflict so powerful I’m not sure anyone can survive it.

Zakładam, że większość z Was czytała Żelaznego Króla Julie Kagawa. Albo chociaż o nim słyszała/ czytała. I pewnie większości z Was się podobał. Mnie też się podobał. Ale stopień podobania wykroczył poza skalę, bo w książce się po prostu zakochałam! I to popchnęło mnie do czynu zwanego kupnem w Amazonie kolejnych części. Żelazna Córka została u nas wydana, ale o Żelaznej Królowej i Żelaznym Rycerzu ciiicho… Żelazną Królową ulokowałam na półeczce, poczekiwała ona na ten przełomowy moment, kiedy to się za nią wezmę, a to nie nadchodziło. Minął rok. Wiem, tak być nie powinno, że mam książkę, której poprzedniczki uwielbiam, ale jestem ,, leniem śmierdzącym” i nie chciało mi się bojować ze słownikiem. A teraz słownik kompletnie olałam, kto by się nim przejmował?, i przeczytałam całe 358 stron polegając tylko na mojej wiedzy. I większość zrozumiałam, yey!

”The far-future is a constantly changing wave, always in motion, never certain. The story changes with every breath. Every decision we make sends it down another path. But…” She narrowed her hollow eyes at me. ‘’There is one constant in your future, child, and that is pain. Pain and emptiness, for your friends, the ones you hold dearest to yours heart, are nowhere to be seen” 

Żelazna Królowa to niezaprzeczalnie najlepsza część! Najciekawsza, najbardziej wypełniona akcją i napięciem, niezapowiedzianymi zwrotami akcji, smutkiem i przepięknym wątkiem romantycznym, który na zawsze pozostanie jednym z moich ulubionych. Julie Kagawa stworzyła coś niesamowitego, jej interpretacja Nigdynigdy zachwyca czytelników, Team Ash i Team Puck co chwila toczą pomiędzy sobą wojny (jestem Team Ash!), a my w Polsce nie możemy się doczekać premiery części 3 i 4. Thanks God, że istnieje Amazon i parę księgarni internetowych z literaturą obcojęzyczną!

Wiecie co? Meghan to już nie jest to samo delikatne dziewczątko, co kiedyś. Ból i smutek zmieniły ją nie do poznania, taak! Czekałam na ten moment dość długo, aż w końcu doczekałam się jej siły psychicznej, jej przemiany w pewną siebie i odważną istotę, gotową stawić czoła kolejnemu (…) Żelaznemu Królowi. Na Żelaznym Dworze chyba im się nudzi, bo co chwila są walki o tron, a np. u Mab i Oberona jakoś długo panuje spokój…

”He never meant to come back here, ‘’ I murmured, shining the light beam into the maze before us. “There’s no turning back now. The only choice is to move on”

Poruszająca historia rozgrywająca się w nieprawdopodobnym świecie, pokazująca moc miłości, poświęceń, wystawiająca na próbę przyjaźń. Brzmi banalnie, niby było tyle razy, ale właśnie ta banalność w cudnej oprawie i doskonałym dopracowaniu cały czas zachwyca. Już od roku znam serię, od roku co jakiś czas czytam sobie część pierwszą, drugą, teraz trzecią, w przyszłym tygodniu skończę pewnie czwartą i za każdym razem tak samo przeżywam wydarzenia, tak samo przenoszę się to Nigdynigdy i moim marzeniem wciąż będzie spędzenie choć jednego dnia w tej wspaniałej krainie (albo zostanie elfem i zamieszkanie tam. Tym także bym nie pogardziła ;)) Czekajcie cierpliwie na premierę, bom orzekam, iż warto! Warto poczekać dla tych emocji, które przypuszczalnie odczujecie podczas lektury, dla Nigdynigdy, dla Asha, Grima, Meghan, Pucka. Dla całej tej zgrai, która teoretycznie do siebie nie pasuje, ale jednak łączy ich jedno. Meghan. Chyba. 6 tłuściutka będzie, za to, że The Iron Queen to najlepsza część, za nieprzespaną noc, za łzy, za czas spędzony w sumie z całą serią. I za to, że autorka dopisała kolejną część!
Żelazny Król Żelazna Córka*~The Iron Queen~ *The Iron Knight
                                                    Żelazna Córka(rec 2)

BO ŻELAZNEGO NIGDY ZA DUŻO!


środa, 26 września 2012

PRZEDPREMIEROWO!!! Legenda, Marie Lu

Mroczna przyszłość, w której nic nie jest takie, jak się wydaje. Dwa odmienne światy i dwoje młodych bohaterów, którzy stają w walce przeciwko sobie. Piętnastoletnia June - geniusz militarny kontra jej rówieśnik Day - nieuchwytny przestępca. Ich ścieżki krzyżują się. Rozpoczyna się wyścig na śmierć i życie. Republika, miejsce niegdyś znane jako zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, jest uwikłana w wieczną wojnę ze swymi sąsiadami, Koloniami. Piętnastoletnia June, urodzona w elitarnej rodzinie jednej z najbogatszych dzielnic Republiki, jest wojskowym geniuszem. Posłuszna, pełna pasji i oddana ojczyźnie, jest wychowywana na przyszłą gwiazdę najwyższych kręgów Republiki. Również piętnastoletni Day, urodzony w slumsach sektora Lake, jest najbardziej poszukiwanym przestępcą Republiki, ale kierujące nim motywy wcale nie są tak podłe, jak by się mogło wydawać. Pochodzący z dwóch różnych światów June i Day nie mają powodu, by się spotkać, aż pewnego dnia brat June, Metias, pada ofiarą morderstwa, a Day staje się głównym podejrzanym. Wciągnięty w śmiertelną zabawę w kotka i myszkę, Day ucieka, próbując jednocześnie uratować swą rodzinę, a June desperacko usiłuje pomścić śmierć brata. Zbieg okoliczności sprawia, iż oboje odkrywają prawdę o wydarzeniach, przez które połączyły się ich losy. Dowiadują się też, że ich ojczyzna gotowa jest sięgnąć po wszelkie dostępne środki, by zataić sekrety. Oszałamiająca pierwsza powieść Marie Lu, pełna akcji, napięcia i romansu, bez wątpienia wciągnie i poruszy każdego czytelnika.




Prawda jest taka, że teraz na większość książek młodzieżowych, nie młodzieżowych, ogólnie, książek, będziemy patrzeć przez pryzmat „Igrzysk Śmierci”. Patrzeć tak będą przynajmniej Ci, który książkę przeczytali i pokochali, czyli większość czytelników. Dystopie, antyutopie, wszystkie będą oceniane w nawiązaniu do tego, co stworzyła Suzanne Collins. Chcecie czy nie, tak będzie. „Niezgodną” tak oceniałam, „ Nową Ziemię” też, „Dobranych” także. A niedawno oceniałam tak „Legendę” Marie Lu.


Legenda przypomina Niezgodną. Nieco przypomina. Igrzyska też, bo nie da się napisać dystopii tak, żeby nie przypominała żadnej innej. Dystopie właśnie cechuje schematyczność, proszę bardzo niech ktoś spróbuje napisać coś zupełnie oryginalnego, ale nie sądzę, żeby mu się udało. Oczywiście, nie chodzi mi o to, ze zaskoczeń nie ma, bo takowe bardzo często występują – od autora zależy stworzenie fabuły, pokazanie, jak doszło do aktualnych wydarzeń. W Legendzie trochę mi tego brakowało, mam nadzieję, że w następnych częściach autorka rozwinie trochę historię Republiki Amerykańskiej, bo w sumie nie wiadomo, skąd się wzięła…


Całość: http://paranormalbooks.pl/2012/09/26/exclusive-przedpremierowa-recenzja-legendy-marie-lu/

A premiera... 17 października 2012

niedziela, 23 września 2012

Niedzielnie #1

Co powiecie na takiego SlenderPony? Oj, chciałabym takiego :3
Czyli, że miała być recenzja, a recenzji nie będzie. Jak możecie zaobserwować, odkąd zaczęła się szkoła, zarzucam na bloga mniej notek. I nie jest to spowodowane zawaleniem nauką, tylko raczej moim lenistwem i brakiem weny. Brak weny to potworna sprawa, a mnie objawia się w najbardziej nieodpowiednich momentach. Tydzień temu skończyłam fantastyczną książkę Jonasa Jonassona - Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął. Od tygodnia toczę bój ze sobą, bo chciałabym coś o powieści napisać, a nie mogę. Dzisiaj podjęłam próbę nr 3, ale to i tak nic nie dało, tekst wydawał się pusty i nudny, tak więc jednym szybkim kliknięciem posłałam go w diabły. I być może do następnego tygodnia będę znów próbować i coś z siebie wyduszę.

Na notki czekają aktualnie: Na krawędzi Juli (przesłuchana już. Teraz tylko wena twórcza by się przydała) i Legenda Marie Lu (czyta się aktualnie... Jestem mniej więcej w 1/3). Hard to say, kiedy recenzje wypocę, mam nadzieję, ze niedługo mi się uda, bo nie lubię, jak mój blog świeci nadmiernym pustkami.

Dodatkowo wczoraj byłam po raz pierwszy na ściance wspinaczkowej. Zabawa była przednia, ale jestem tak obolała, że zwykłe chodzenie sprawia mi problem. Po ściance wybrałam się do Teatru na Szalone Nożyczki. Genialny spektakl, po prostu genialny! Dawno się tak nie uśmiałam, wiem, że pewnie niedługo wybiorę się po raz kolejny. 

Teraz tak koncertowo - 05.10 w łódzkim klubie Scenografia wystąpi... Julie Marcell, którą niedawno polubiłam za sprawą płyty June. Płyta ta jest nieco ekscentryczna, do brzmień trzeba się przyzwyczaić, ale ja się zakochałam i już mam bilet na koncert! :D
21.11 w Atlas Arenie zaśpiewa Sting. Także się wybieram, ale biletu jeszcze nie mam, bo nie mogę się zdecydować, do której strefy na scenie iść.
Dodatkowo, 23.11 także a Atlas Arenie pojawi się Muse, ale wyjście na ten koncert stoi pod znakiem zapytania, bo na razie czekam na wieści od znajomych, czy się wybiorą. 

Nuta na dziś:

niedziela, 16 września 2012

Z serii ~uczymy się języków~ : Hiszpański nie gryzie!


Moja przygoda z językiem hiszpańskim zaczęła się… gdy miałam około 9 lat! Poczytywałam sobie wtedy książki Cejrowskiego, a że używał on paru słów właśnie w tym języku, postanowiłam je spisać i się ich nauczyć. 3 lata później dorwałam się do książki mojej rodzicielki do nauki hiszpańskiego, wykułam liczby od 1-10 i alfabet. Od tego czasu minęły kolejne 3 lata, a ja znów do hiszpańskiego wróciłam, mam nadzieję, że tym razem solidniej, bo zdobyłam kurs z wyjątkowej serii Wydawnictwa Edgard. O mojej przygodzie z j. chińskim możecie przeczytać tutaj, a dzisiaj na warsztat pójdzie właśnie kurs do nauki j. hiszpańskiego!

Zaczynamy od podstaw podstaw, czyli od wymowy. Autorka tłumaczy krok po kroku, co jak się wymawia, w których przypadkach, do tego dorzuca parę przyjemnych ćwiczeń utrwalających wiedzę. Gdy już jakoś ,,ogarniemy” wymowę, możemy ruszać dalej, tym razem naszym challengem będą pierwsze kontakty. I tu także nie ma problemu, marginesy pokryte są pomocnymi słówkami, do tego – odmiana, taaak! Dwa podstawowe czasowniki ser (być) i llamarse (nazywać się) + ja, ty, my, itd.

Umiemy już odmieniać dwa podstawowe czasowniki? Bardzo dobrze! Możemy teraz ruszać dalej i kontynuować naszą przygodę z niezwykłym językiem, jakim jest język hiszpański. Dlaczego akurat jego chciałam się uczyć? Bo jakoś tak… Wydaje się być ciekawym językiem, a moją ambicją (kolejną zresztą), jest bezproblemowe porozumienie się w ojczystym języku mieszkańców Hiszpanii, kiedy tam się wybiorę. I oczywiście, poszerzenie swoich horyzontów, bo ten język może się przydać w niejednej sytuacji.

Wydawnictwo Edgard jest naprawdę dobrym wydawnictwem językowym, kursy przez nich wydawane (piszę to na podstawie styczności z dwoma), wydają się być bardzo porządnie przygotowane, dopracowane z myślą o początkujących. Wiedzę przekazują partiami, stopniowo, by mózg mógł w spokoju przyswajać nowe informacje, możemy sami sobie dawkować, czego chcemy się w danym momencie nauczyć.

Podsumowując, jestem jak najbardziej usatysfakcjonowana, choć, zaznaczam, do tych kursów potrzebna jest dawka chęci. Nie ma ,,hop-siup” i umiemy. Trzeba usiąść, poświęcić czas, posłuchać płyt, zagłębić się w to, a wtedy na pewno otrzymamy zadowalające rezultaty!


Za kurs bardzo serdecznie dziękuję Pani Małgorzacie i Wydawnictwu Edgard!

***
I nuta na dziś, doskonała do robienia sałatki pseudogreckiej :D

sobota, 15 września 2012

Sponsoring (2011), reż. Małgorzata Szumowska


Retrospekcja w retrospekcji

Anna (Juliette Binoche), dziennikarka luksusowego magazynu dla kobiet, przygotowuje artykuł na temat sponsoringu. W trakcie pracy nad materiałem poznaje dwie call girls - Charlotte (Anais Demoustier) i Alicję (Joanna Kulig). Dziewczyny wprowadzają ją w świat płatnej miłości, ku zaskoczeniu Anny - wyjątkowo pociągający i odkrywający przed nią oblicze jej własnego związku. Seks, pieniądze, mężczyźni i miłość już nigdy nie będą dla niej tym samym...

Filmy psychologiczne polubiłam niedawno. Tak na poważnie zaczęłam się nimi interesować, gdyż wcześniej często takowe oglądałam nawet nie będąc świadomą, iż to były właśnie takie produkcje. Widziałam Requiem dla Snu (uwielbiam!), Galerianki, Salę Samobójców, Czarnego Łabędzia, teraz przyszła kolej na Sponsoring. I jak było? Dziwnie było.

 Tak szczerze pisząc, spodziewałam się, że to będzie tematyka ciężka. Wątek luksusowych prostytutek to przecież nie jest bułka z masłem. Do tego w myślach mogłam porównywać film Szumowskiej do Galerianek, które okazały się kompletnym niewypałem. Miałam nadzieję, że Sponsoring będzie o wiele lepszy pod względem technicznym, niż Galerianki. W tym aspekcie zawieść się, nie zawiodłam, ale linia fabularna… To mnie nieco załamało.

Film trwa dokładnie 96 minut. 96 minut - można się męczyć. 96 minut - można siedzieć zaciekawionym. 96 minut - można robić coś innego. 96 minut – można spać. A Wy którą z tych opcji wybierzecie? Ja jednak siedziałam zaciekawiona, choć co jakiś czas łapałam za pada i przewijałam sceny (pod tym względem film nie dla młodszych odbiorców – tak by stwierdzili odpowiedzialni). Ustrzega przed niebezpieczeństwami kryjącymi się z prostytucji (nie, że niby Galerianki nie ostrzegają… Ale po prostu oba filmy są adresowane do innych grup społecznych).

Dodatkowo, w trakcie seansu, jako że fabuła nieco mnie nudziła, postanowiłam skupić się na szczegółach. A tu niedomykana lodówka, a tu dziwna atmosfera. Wydaje się, że nic nie znaczą, a tak naprawdę o bohaterach mówią bardzo wiele. Niedomykana lodówka – frustracja, napięcie, niecierpliwość ukrywane pod maską zwyczajnej kobiety i matki. Bohaterki reportażu Anne prezentowały swoją historię mniej więcej schematycznie – najpierw urywek z życia Anne, urywek z rozmowy z Charlotte lub Alicją, scena prostytucji, i od nowa. Dosłownie można tak to nazwać, jest w tym przewidywalność, ale akurat tego nie dało się inaczej pokazać.

Ponarzekać trochę chcę, gdyż spodziewałam się jakiegoś napięcia, że coś się będzie działo, a te 96 minut to sama monotonia. To chyba film nieco nie dla mnie, mam niemałe wrażenie, że wielu rzeczy nie dostrzegłam, nie zrozumiałam. Do tego trzeba się przyłożyć, skupić, bo wiele rzeczy ukrytych było właśnie w scenach erotycznych, które przewijałam (połowę Gry o Tron też przewijałam.. xD). Nie raz za mocno nacisnęłam przycisk, potem nie chciało mi się cofać, tak więc sądzę, że być może za parę dni film obejrzę po raz kolejny, żeby dokładniej temat zanalizować.

Podobała mi się gra aktorska - film wymagający, tak więc odtwórcy głównych ról powinni umieć wczuć się w postać, umieć wyobrazić sobie jej ciężki los. I trzem głównym aktorkom jak najbardziej się to udało. Widać było ukryte cierpienie, smutek, niezadowolenie, które często przysłaniała maska. Takie coś się chwiali, a obraz dowodzi, że Juliette Binoche jest doskonałą aktorką i w każdym calu zasłużyła na przyznanego jej kiedyś Oscara, a Joanna Kulig odpowiednio do roli została dobrana i udźwignęła jej ciężar.

Tak na koniec – jestem zaskoczona rozwiązaniem akcji. Nie spodziewałam się czegoś takiego, w sumie… Nie wykroczyło z rytmu całego obrazu. Sponsoring to film nie tylko o tytułowej luksusowej prostytucji, to też rzecz o tolerancji, wzajemnej akceptacji, zaufaniu, biedzie i problemach w związkach.  Oceny nie wystawię, bo nie za bardzo wiem jaka miała to by być. Nie kłębi się we mnie masa różnorodnych odczuć, króluje raczej obojętność. W sumie jestem zadowolona, ze zdecydowałam się na zapoznanie się z filmem. To jakaś odskocznia od amerykańskich nawalanek z Sylvestrem Stalą w roli głównej.

Za film bardzo serdecznie dziękuję Pani Agacie z merlina!

PS: Właśnie teraz spojrzałam na filmweb, że to dramat społeczny.. Hem...

Sponsoring, 2011
Reż. Małgorzata Szumowska
Wyst. Juliette Binoche, Joanna Kulig, Krystyna Janda, Anais Demoustier
Czas: 96 min
Kino Świat

niedziela, 9 września 2012

Katarzyna Michalak, Sklepik z Niespodzianką. Bogusia



Bogusia otwiera w małej nadmorskiej miejscowości sklepik z różnościami. Aniołki, akwarelki, porcelanowe figurki zapełnią półki, a oprócz tego na przyjaciół i gości będą czekać talerzyki z domowymi wypiekami i filiżanki z gorącą czekoladą – oto marzenie Bogusi. Sklepik z Niespodzianką i jego urocza właścicielka przyciągają najciekawsze osobistości Pogodnej :  piękną i humorzastą tap madl – Konstancję, energiczną femme fatale – Adelę, zagubioną panią weterynarz – Lidkę, dobrą duszę miasteczka – Stasię… Wkrótce tworzy się krąg kobiet, które smakują na pięterku sernik królewski i aromatyczny napój, dzielą się smutkami i radościami życia.

Kiedy to dwa miesiące temu wpadłam w szał zakupowy i nakupiłam tyle książek Kasi Michalak, ile było w matrasie, wyposażyłam się w Nadzieję, Sklepik z Niespodzianką. Bogusia i Powrót do Poziomki. Nadzieja i Powrót do Poziomki zostały przeczytane w mgnieniu oka, Sklepik zamieszkał na półce. No mieszkał na niej trochę, cierpliwie czekał, aż wreszcie po niego sięgnę. Wczoraj dostałam po głowie niechęcią do wszystkich książek nieprzeczytanych i skusiłam się na niespodziankę zawartą w Sklepiku z Niespodzianką, bo szczerze pisząc, nie wiedziałam, co mnie spotka. Do kupna zachęciło mnie samo nazwisko autorki, nie zawracałam sobie głowy czytaniem opisu. Tak, wiem, to okropne…

Ale w sumie dobrze, że kolejna książka krzyczała z półki, żebym ją przeczytała. Bo tak to być może nie umocniłabym swojego zdania, że wszystko, co napisze Kasia Michalak, wspaniałe jest. To teraz mogę napisać to z pełną premedytacją i masą argumentów. A dlaczego tak jest? Bajkowe historie o poszukiwanie swojego miejsca na ziemi to coś dla mnie. To jedne z moich ulubionych tematów poruszanych w powieściach, zawsze sprawia, że oczy mi się świecą i uśmiech wędruje na twarz. Takie książki stają się dla mnie inspiracją i dają mi siłę. I sprawiają, że ja także chciałabym wyprowadzić się z miasta, stworzyć ciepłą i kochającą rodzinę, która osiądzie w jakimś domku na uboczu. Obok lasu najlepiej, bym mogła swoje dzieci straszyć Slendermanem.

Do tego.. Pokazuje, że w rodzinie powinna być gdzieś ta granica. Bogusia wychowywała się w tzw., domu otwartym, w którym było zawsze ludzi pełno. To zaczynało ją powoli frustrować, aż w pewnym momencie wybuchła. Dodatkowo, rodzice niczego jej nie zabraniali, miała pozostawiony ,,luz”. A potem sama poszukiwała goryczy, żeby zobaczyć, jak to jest ją poczuć. I dzięki temu np. wiem, jaki sposób wychowywania dzieci będę mogła wybrać ja. Ha, pewnie to będzie ten sam, w jaki mnie wychowano.

Ale, przyznam, że jedna rzecz mi nie pasowała. Mianowicie coś zgrzytało w zachowaniu Bogusi. Była ona… Może akurat była tak dojrzała, że zachowała się, jakby miała trzydzieści parę lat. Zero młodzieńczych szaleństw, wszystko otulone grzeczną otoczką. Grzeczna otoczka nie jest zła, ale… Tak słodko, grzecznie, nawet jeżeli bohaterka zrobiła coś niegrzecznego, to i tak jest to takie grzeczne. Nie wiem jak to dokładniej wytłumaczyć. Ale pewnie jest to charakterystyczna cecha stylu Kate Em, która powtarza się w większości jej książek.

I tak na koniec… Ja chcę więcej takich bajkowych historii! Bo one przywracają mi wiarę w ludzkość. Wiarę w to, że gdzieś są porządni i uczciwi ludzie, którzy wiedzą, co to znaczy mieć prawdziwego przyjaciela i być prawdziwym przyjacielem.  I uczą mnie gotować xD Serio. Dotąd byłam kompletnie antykuchenna, najlepiej tam nie wchodzić, nic nie ruszać. Czytam sobie, czytam, aż nagle pojawia się przepis na karpatkowe ptysie i… Zachciało mi się gotować i piec! Tak więc, jak tylko wrócę z wycieczki, to ruszam do sklepu po produkty i zaprezentuję pierwszy w mojej karierze kuchennej wytwór. A książce stawiam 5+. I chcę Adelę, ja chcę Adelę!

piątek, 7 września 2012

Muzyczne odkrycia #2

Dzisiaj recenzji nie będzie, bo wena's gone again. Książki czytam, nie dałam się szkole zagiąć xD Ostatnio skończyłam Mariola, moje krople..., PLL. Doskonałe i zaczęłam Eve. Eve jest książką dziwną. Jakoś tak szybko wszystko się dzieje, rachu-ciachu i już po ptokach. Może uda mi się naskrobać parę akapitów na ten temat. A teraz... Zapraszam na drugą odsłonę muzycznych odkryć, dzisiaj będzie o Kate Bush i Bon Iver

Kate Bush poznałam dzięki przyjaciółce, która znalazła hobby w wyszukiwaniu randomowych piosenek i późniejszym prezentowaniu mi ich. Tak więc niedawno zapuściła mi Army Dreamers. Fajne dźwięki, niezły głos, spodobało mi się. Parę dni później, w ramach oczarowania tym utworem zaczęłam grzebać w jej dyskografii i znalazłam... Running Up That Hill. Kolejna perełka, z bardzo oryginalnym tekstem, teledyskiem pełnym pląsów i charakterystycznym głosem wokalistki. Potem przyszedł czas na Cloudbusting, według mnie najpiękniejszą piosenkę jej autorstwa. Słowa są przejmujące, bliskie mi, dodatkowo temat wspaniały i Donald Sutherland w teledysku. Na koniec Don't Give Up, w duecie z Peterem Gabrielem, niby tekst niezły, ale... Utwór nie aż taki wspaniały jak trzy poprzednie. Teraz po kolei: 




Co dalej? Dalej będzie Bon Iver. Jakoś tak postanowiłam przesłuchać oryginalną wersję Skinny Love, gdyż cover Birdy dość mi się podobał. I oryginał jest cudem *_* Wokalista śpiewa przejmująco, jego głos jest wypełniony smutkiem, czuć, że śpiewa z sercem. Dźwięki gitary są piękne, sama kompozycja zasługuje na brawa. Ale reszta utworów z tej samej płyty nie powala, niestety :/ Nie ma w nich w sumie nic specjalnego. 


Na dzisiaj to tyle, pewnie pod koniec września zrobię kolejną odsłonę i zaprezentuję kolejne odkrycia. A tymczasem.. Znacie Kate i Bon Iver? Lubicie? Słuchacie? Co akurat dźwięczy Wam w głowach? ;)

poniedziałek, 3 września 2012

Michael Grant, BZRK


,,Witaj w Nano – mikroskopijnym matrixie, gdzie niewidoczne armie decydują o losach ludzkości. Tu toczy się ostateczna walka: szaleńcy przeciwko BZRK. Starcie niewidzialne dla wszystkich poza jego uczestnikami. Noah i Sadie są wyrwani ze swoich rodzin i szkoleni do walki na poziomie Nano, stworzą najbardziej niewiarygodny zespół, jaki widział świat. Vincent nie czuje nic, nie zależy mu na nikim. Prowadzi swoją prywatną wojnę z Bug Manem, największym żyjącym nanowojownikiem. Charles i Benjamin Armstrongowie są bogaci, uprzywilejowani, fanatyczni – czy są twórcami najmroczniejszego spisku w historii ludzkości? Nano to niezbadane terytorium – fascynujący świat do odkrycia. I tu o wszystko można zagrać… ‘’

Książki Granta albo się uwielbia, albo się ich nienawidzi. Wywołują obrzydzenie, albo też zaskakują coraz to nowymi makabrycznymi pomysłami. Żeby czytać Granta trzeba być przygotowanym psychicznie, niektórzy takich książek nie lubią. Tak jak narzekałam na makabryczność Nowej Ziemi, tak na myśl o BZRK uśmiech wędruje mi na twarz. Bo BZRK ma w sobie to ,,coś”, coś co nie pozwala się oderwać. I jest tak dobre jak GONE, ba, może nawet lepsze.

Nano - miniaturowe formy życia trwale związane z danym człowiekiem. Są jak broń, wystarczy jedno dotknięcie palcem, a możesz zostać zainfekowany przez złowrogą armię. A do twojego mózgu dostaną się okiem, uchem lub nosem. Ale oczy są najwygodniejsze, najłatwiejsze do przebycia.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...