(Wpis sponsorowany przez mój portfel. Spowodowany tym, że aktualnie nie czytam niczego oprócz przewodnika po Tajlandii.)
O rosyjskim przebąkiwałam od jakiegoś czasu, ale byłam świadoma, że jestem zbyt leniwa, by sama się go systematycznie nauczyć. Próbowałam tak z chińskim, wtajemniczeni wiedzą, jak to się zakończyło. Na szczęście z pomocą przyszła nowa szkoła (pozdrawiam nową szkołę) i fakt, że wszystkie klasy mają jedną godzinkę w tygodniu. Wystarczająco, żeby w miarę ogarnąć umysłem podstawy.
My zaczęliśmy jak Bóg nakazał, od alfabetu. Mniej więcej pewnie orientujecie się, że cyrilica jest dziwna. Tzn. że litery, które w Polsce wzięlibyśmy za jedno, tam są czymś innym. Niezwykle to utrudnia pracę. I na drugich zajęciach, kiedy to na oczy zobaczyłam jeden z takich dziwnych okazów, zrozumiałam, że będzie zabawnie. Każdej lekcji rosyjskiego towarzyszy śmiech moich kompanów z klasy. Głównie przez odwrócone R. Albo przez Pi i Pi z jeszcze jedną pałeczką. Witamy na lekcji języka rosyjskiego!